niedziela, 3 czerwca 2012

LXIV.

Była tam. Patrzyła na ich roześmiane , szczęśliwe twarze. Przyglądała się pięknej Marii i czuła, jak żółć zalewa jej wnętrze. On też był szczęśliwy. Z taką radością i czułością spoglądał na swą świeżo poślubioną żonę. To ona powinna stać obok niego! To jej należały się te wszystkie jego uśmiechy, miłe słówka i czułości. Jej! Tylko jej! Zazdrościła? Nie. Wrzała w swym wnętrzu, gotowała się w niej złość. I nie tylko. Upokorzenie. Czuła, że jedną z walk przegrała, ale jeszcze nie wywiesiła flagi. Jeszcze się nie poddała. Widok Marii i Piotra przyprawiał ją o mdłości. Czuła, że nie wytrzyma, że zaraz zwymiotuje. Nie mogli jej dostrzec, rozpoznać. Wuj by ją zbił, gdyby wiedział, że tutaj jest. Wybiegła z kościoła. Wcześniej myślała że się nie podda, że zaszkodzi , przeciwstawi się temu wydarzeniu ale gdzieś w środku jednak zabrakło jej odwagi. 
Oparła się o drzewo, zdjęła okulary przeciwsłoneczne i ciemną perukę. Złapała głęboki oddech i wolnym krokiem podążała w stronę samochodu. Tak wiele wydarzyło się ostatnio w jej życiu. Jej walka o Piotra, tak bardzo nieskuteczna, jej chęć zniszczenia Marii, śmierć Pawła... Czuła się bardzo pokrzywdzona i samotna. Pomimo tego że była bardzo silną kobietą teraz czuła się bezbronna i opuszczona. Samotna.  Usiadła za kierownicą. Spojrzała na siedzenie obok. Poduszka. Już nawet zdążyła przyzwyczaić się do myśli, że jest w ciąży. Czasami miała wrażenie, że dziecko naprawdę się w niej porusza. Jakim cudem? Chyba za bardzo go pragnęła. Dziecka. I Piotra też.
Już nie powstrzymywała łez. Płacząc myślała, w jak sposób może odwdzięczyć się miłości swojego życia za upokorzenia i krzywdy, których tak wiele od niego otrzymała. 
Zapaliła samochód i ruszyła z piskiem opon. Goście opuszczali kościół. Jeszcze raz spojrzała w tamtym kierunku, jeszcze raz poczuła zalewającą ja falę żółci. Otrząsnęła się i wysyczała:
- Ja wam jeszcze pokażę! Zamienię waszą sielankę w istne piekło!
I po chwili tylko kurz unoszący się z drogi w ten piękny słoneczny dzień świadczył o tym, że przed chwilą tu była. 

piątek, 18 maja 2012

LXIII.

Ten wielki dzień przywitał ich promieniami słońca, lekkim wietrzykiem i zapachem lata. Maria przeciągnęła się delikatnie w pościeli, Lenka już tłukła się w swoim pokoiku na pietrze w jej rodzinnym domu, Piotr spał u siebie. To ostatnia noc osobno. Goście zjeżdżali się już od kilku dni, niektórzy mieszkali naprawdę daleko. Brat Marii, Jan, przyjechał wraz ze swoją nową kobietą, Mileną. Młodą, może nawet zbyt młodą jak dla podstarzałego faceta jakim czasami widziała go Maria, ale miłą, sympatyczną Polką na stałe mieszkającą za granicą. Połączyła ich praca. Maria cieszyła się, że jej brat także jest szczęśliwy. Martyna z serdecznością przyjęła dziewczynę swojego ojca. Było widać, że Jan promienieje i jest rad z obrotu spraw.
Przywitaniom i dyskusjom nie było końca. Po lekkim śniadaniu panna młoda wraz z całym tabunem znajomych i pomocnych koleżanek poszła do pokoju wdziewać suknię ślubną. Fryzjerka zajęła się włosami, twarz Maria oddała znajomej, która miała sprawić, aby dziś wyglądała kwitnąco i prześlicznie. Efekt pracy kilku kobiet był oszałamiający. Była piękna i tak też się dziś czuła. Stojąc przed lustrem i nie poznając samej siebie przysięgła sobie, że ten dzień będzie szczególny pod każdym względem. Nikomu nie pozwoli go zepsuć!
W rytm marszu Mednelssohna wkroczyli do kościoła. Prowadził ją brat. Piotr, piękny, przystojny i cały jej już na nią czekał. Uśmiechnęli się do siebie. Maria była tak bardzo szczęśliwa!
- I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.....


Wieczorem, a raczej nad ranem, gdy wesele dobiegło końca, gdy goście udali się na spoczynek, Maria wtulając się w ramiona swojego męża powiedziała:
- Piotrze, między nami bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej, ale jedno jest najważniejsze. Kocham cię i chciałabym, aby to co było wcześniej, zostało za nami i już nie wracało. Jesteśmy teraz rodziną. Za jakiś czas będę mamą dla kochanej Lenki, ale nie tylko..... Nie chcę wracać do Aliny i jej kłopotów, nie chciałabym, aby więcej zakłócała nasz spokój. Mam nadzieję, że to uszanujesz i będziesz mówił mi o wszystkim. Poradziłam sobie jakoś z ostatnią sytuacją, ale nie jestem pewna, czy jeszcze raz potrafiłabym zrobić to samo.
Spojrzał w jej piękne oczęta, które tak bardzo kochał, przyciągnął ją do siebie, przytulił i odpowiedział:
- Obiecuję ci kochanie, że będę się trzymał od niej z daleka i nie pozwolę, aby jej osoba mieszała w naszym życiu. Kocham cię, moja żonko!
- Ja ciebie też, mężu! I mam dla ciebie małą niespodziankę.
- Jaką?
- Mhm. Bardzo radosną nowinę - odparła i odwróciła się od niego na chwilę, by wyjąć coś z nocnej szafki.Po chwili podała mu kartkę papieru.
- Co to ? - zapytał i patrząc z niedowierzaniem na to co trzymał w ręku i na Marię nie wiedział, czy to prawda, czy sen - Czy to? Czy to nasz ... dzidziuś?
- Tak, kochanie. Nasz! Będziesz tatusiem!
Radość Piotra była wielka. Wycałował swoją wybrankę, przytulił, dyskretnie otarł łzy. To napewno będzie jego dziecko. Już je kochał!


niedziela, 6 maja 2012

LXII.

- Marysiu, kochanie moje, ja już tak dłużej nie mogę - powiedział Piotr . - Jutro ja wyprawiam kawalerskie, ty panieńskie, za tydzień będziemy małżeństwem, ale jest coś, co mnie bardzo męczy i muszę ci w końcu o tym powiedzieć.  - leżeli w łóżku, przez cienką zasłonkę przebijał się do ich pokoju blask księżyca. Przytulił swoją wybrankę, schował twarz w zagłębieniu jej piersi i rzekł:
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem, jak zareagujesz i co zrobisz. - zerwał się, wyprostował i spojrzał prosto w jej twarz. - Na początku myślałem, że będzie dobrze, gdy wszystko przemilczę. Wydawało mi się, że tak będzie łatwiej i lepiej. Ale to byłoby tchórzostwo z mojej strony i pozwolenie, aby fundament naszego związku nie był stabilny.
- O co ci chodzi, kochanie? Możesz mówić jaśniej ? - odparła lekko poruszona jego wyznaniem Maria.
- Nie, Marysiu, muszę się od razu tłumaczyć. Nie chcę, abyś mnie źle zrozumiała, bo w tym wszystkim naprawdę nie ma mojej winy, a wszystko tak właśnie wygląda.
- Piotrze. Ja naprawdę nic nie rozumiem. Co się wydarzyło? Co zrobiłeś?
- No dobra. Kochanie, pamiętasz mój ostatni wyjazd do Poznania?
- Tak. Jasne, że pamiętam. I co?
- Spotkałem się wtedy z Aliną.
- Tego to się akurat domyśliłam.
- Tak? I nic nie powiedziałaś?
- Nie. Nie wydawało mi się to konieczne. Wiem, że nadal męczy cię smsami i nie tylko. Pewnie też chciałabym w takim przypadku porozmawiać.
-Wiesz o tym wszystkim?
- Mhm. Przynajmniej tak mi się wydaje, że o wszystkim. Ale mów dalej.
- Tak więc męczy mnie. Cały czas. Nagabuje, namawia, straszy. Teraz.... teraz twierdzi, że jest ze mną w ciąży...
- W ciąży? Spałeś z nią?
- Nie... nie...nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Takie rzeczy się robi albo nie.  - poderwała się z łóżka. Nie rozumiała, o czym on do niej mówi - a ja miałam do ciebie tak wielkie zaufanie! Jak mogłeś?
- Mario! Widzisz, właśnie tego się obawiałem - też poderwał się z łóżka, podszedł do niej i złapał ją za ramiona. - Jeszcze nie skończyłem mówić, a ty już się denerwujesz.... Pozwól mi dokończyć.
- Dobrze, kończ - odparła i wyrwała się z jego uścisku. 
- Pozwoliłem sobie u niej na jednego drinka. Dosypała mi czegoś. Urwał mi się film. Nic nie pamiętam. Ale wiem, że nawet jeśli coś zrobiłem, nie zrobiłem tego świadomie!
- Piotrze, posłuchaj, o czym ty do mnie mówisz! Przeleciałeś swoją przyjaciółeczkę i liczysz na to, że nie wzburzę się przy tym? Jak mogłeś?
Czuła, że jej świat wali się u jej stóp. Tego się po nim nie spodziewała! 
- Marysiu. Ja naprawdę nie wiem! Ale weź pod uwagę , że miałem okazję wykorzystać ja tysiące razy i ani razu z tego nie skorzystałem!
- Więc dlaczego teraz? - zapytała łamiącym się głosem. Tego było zbyt wiele.
- Sam w to nie wierze! Świadomie nigdy bym do tego nie dopuścił. Chciała mieć na mnie haczyk, chce mnie zmusić do zmiany decyzji ! Jeśli ty mi nie uwierzysz, dopnie swego!
- Trzeba zrobić badania DNA dziecka. W którym jest tygodniu? Pokazała ci zaświadczenie od lekarza? 
- Nie.
- To jaki ma haczyk na ciebie?
- Zdjęcia.... - odparł Piotr łamiącym się głosem.
- Pokaż.
- Nie.
- Czyli spałeś z nią?
- Nie.
- To cię nie rozumiem... - odparła groźnie czując, jak ogarnia ją furia.
- Te zdjęcia są... są okropne.
- Ale ja jestem silna i albo zaraz mi je pokażesz, albo jeszcze dziś jadę do matki.
Nie miał innego wyjścia. Na drżących nogach, mając świadomość, że za chwilę jego świat może się zawalić, podszedł do biurka, włączył laptopa i czekał, aż załadują się zdjęcia. Maria podeszła do niego i patrzyła mu przez ramię. 
- Odejdź, pozwól mi tu usiąść. Chcę się im przyjrzeć.
- Mario!
- Odejdź!
Posłuchał. Usiadła przed monitorem. W ciszy i spokoju patrzyła, jak znienawidzona przez nią kobieta trzyma w swych wypielęgnowanych dłoniach członka, który należał tylko do niej, jak go pieści, jak wkłada do ust. Jak kobieta z idealną figurą wygina swe ciało siedząc okrakiem na mężczyźnie jej życia. Długo im się przyglądała. Poznała każdy szczegół, każdy fragment, nawet kolejność. Na początku serce pękało jej z rozpaczy i bólu, po pewnym czasie się uspokoiła. Zaczęła wyłapywać pewne szczegóły, coś jej się nie podobało. Piotr, nie mogąc znieść napięcia wyszedł z pokoju. A ona wpatrywała się z coraz większym spokojem, nawet zaczęła się uśmiechać sama do siebie. Otworzyła swoję pocztę, wybrała adres Aliny i napisała:

Witaj, Suko! Zdjęciami, które zrobiłaś Piotrowi możesz sobie tyłek w łazience podetrzeć. Zostaw nas w spokoju! On nigdy nie będzie Twój! Zrozum to w końcu!


Szczęśliwa   narzeczona Piotra.

Wylogowała się, wyłączyła komputer i poszła do sypialni. Piotr nie spał. Czekał na nią pełen obaw i niepokoju.
- Śpij, kochanie - powiedziała tylko i położyła się na swojej części łóżka.
- Jak to śpij? Nic mi nie powiesz?
- A co mam ci powiedzieć? Że zachowałeś się jak ostatni naiwniak?
- Ale...ale jak to ?
- No tak to. Po prostu. 
- Marysiu. Nie rozumiem.
- Piotrze, no proszę cię. Nie przyglądałeś się chyba tym zdjęciom zbyt uważnie.
- No, nie.
- No właśnie. Gdybyś poświęcił na to kilka chwil dłużej, i ona zresztą też, to może zauważylibyście, że na tych zdjęciach ty po prostu śpisz! Rozumiesz? Śpisz, a może nawet i chrapiesz... Ja doskonale wiem, jak wygląda twoja twarz, gdy kochasz się ze mną. Znam każdy szczegół twojego uniesienia. Wiem, kiedy mocniej mrużysz oczy, kiedy zaciskasz usta. Te zdjęcia są do bani i nie świadczą o niczym.
-Kochanie, co ja bym zrobił bez ciebie - odparł uszczęśliwiony i chciał zamknąć ja w swoim uścisku.
- O nie - odparła, gdy się zbliżał - jest jedna rzecz, którą muszę przetrawić.
- Jaka?
- To wstrętne babsko trzymało cię w swojej parszywej gębie....


poniedziałek, 30 kwietnia 2012

LXI.

Gryzł się. Sam ze sobą , z otoczeniem, z najbliższymi, a termin ślubu się zbliżał.  Alina nadal straszyła, terroryzowała, zmuszała go do zmiany decyzji. Nie chciała zrozumieć, że coś takiego nawet nie wchodzi w grę. Chciał znaleźć sposób na rozwiązanie tego problemu. Postanowił podzielić się nim ze swoim szefem.
- ...I tak oto jestem szantażowany przez twoją siostrzenicę. Być może coś było, nie potrafię powiedzieć ani tak, ani nie, bo nie pamiętam. Nie jestem zwolennikiem odurzania się, zażywania narkotyków, dobrze o tym wiesz, ale nie sądzę, abym w tym stanie był zdolny do czegokolwiek. Pomóż mi, poradź. Ona niszczy moje i nie tylko moje życie.
- Och, jest taka podobna do swojej matki! Piotrze, historie, jakie wymyślała moja siostra były równie absurdalne jak te, o których mówisz mi teraz. Zdajesz sobie sprawę, ze mój zakaz nagabywania cię niewiele tu pomoże?
- Ależ oczywiście, Mirku. Tylko - co ja mam z tym wszystkim zrobić? A jeśli Alina wparuje na mój ślub i wymyśli nie wiadomo co? Przyznam ci się, że się tego trochę obawiam...
- Oj, i masz czego chłopie. Uwierz, że masz! Już ja dobrze znam jej charakterek. Nie odpuści. Taka krew.
Nie wiem, co ci zaproponować, jak ci pomóc. A może powinieneś na spokojnie omówić tą sprawę z Marią? Powiedzieć jej o wszystkim? Szczerze, jak na spowiedzi? Ona jest taka spokojna i opanowana.
- Oj, chyba nie wiesz co mówisz. Pazurki też posiada. Nie uwierzy. Wiem, że ja na jej miejscu nie umiałbym uwierzyć. 


***

Wszystko ją cieszyło, wszystko wokół było radosne i kolorowe. Lenka odżyła, zapomniała o przeżyciach ostatnich miesięcy, o mamie mówiła z tęsknotą i spokojem. Wierzyła, że ma w niebie dobrego stróża, który nad nią czuwa. Trotyl też miał w tym swój wkład. Uwielbiała go, kochała całym swym maleńkim serduszkiem i było jej smutno, gdy nie mogła wtulać się w jego sierść,ganiać po podwórku i czekać aż przyniesie kij, którego i tak nie chce oddać. Dla psa nowy dom był również strzałem w dziesiątkę. Rozpieszczany przez Lenkę i Krystynę odzyskał siły, jego sierść nabrała połysku, a ogonem majdał jak skrzydłami helikoptera, aż dziw, że jeszcze mu się nie urwał. 
Martyna dzień w dzień spotykała się z Arturem. Już nie mówiła z takim podekscytowaniem o wyjeździe do ojca, nie cieszyła się. Ale gdy tylko miała swojego chłopaka przy sobie, radość rozpromieniała jej twarz. Artur to taki spokojny i ułożony chłopiec. - często myślała Maria. Miała świadomość, że ten chłopak nigdy nikogo świadomie nie skrzywdzi. Za dwa dni przyjedzie jej brat, Janek, niedługo nadjadą ciocie z różnych końców kraju. Już tak dawno się z nimi nie widziała! I ich dzieciaki! No, teraz to już nie dzieciaki.... Marta, Olga, Paweł, Małgosia.... - chyba nie pamiętam wszystkich - stwierdziła i po raz setny wzięła swój notatnik do rąk, aby sprawdzić, czy na pewno nikogo nie pominęła. A może o czymś zapomniała? Już od tak dawna czekała na ten dzień! Nie chciałaby, aby coś wyszło nie tak z powodu ludzkiego niedopatrzenia. 
Upewniwszy się, że na pewno wszystkiego dopilnowała i pozostało jej tylko iść do fryzjera i czekać na ustaloną godzinę myślami wybiegła w przyszłość delikatnie i nieświadomie gładząc się po brzuchu. Widziała siebie, Piotra , Lenkę i maleństwo, które właśnie w niej rosło pełnych radości. Z takim mężem jak Piotr musi być szczęśliwa. Przecież tak bardzo go kocha!

sobota, 28 kwietnia 2012

LX.

-Piotrze, ja już tego dłużej nie wytrzymam! Albo natychmiast powiesz mi, o co ci chodzi, albo się wyprowadzam! - wrzasnęła w końcu Maria, gdy byli sami.
- I pewnie ze ślubu nici. 
- No jeśli tak podchodzisz do sprawy... Zmieniłeś się. Jesteś inny, nieobecny....Wybacz, ale nie jestem jasnowidzem i nie wiem, o co ci chodzi! Przecież nie będę zmuszać cię do ślubu, jeśli nie masz na to ochoty! Tym bardziej że... - znów się zagalopowała. Dlaczego w nerwach musiała dzielić się wszystkim i nie umiała zamknąć buzi w odpowiednim momencie?
- Mario! Nie mów tak! Przecież dobrze wiesz, że zależy mi na tobie i chcę się z tobą ożenić! Co miałaś na myśli mówiąc tym bardziej że?
- Nie, nic nic. Zresztą, to nie ja mam się tobie tłumaczyć, tylko ty powinieneś powiedzieć mi o co chodzi!
Ich słowne przepychanki trwały już od kilku dni.Piotr zamknął się w sobie, nie słuchał tego, co się do niego mówi, był rozdrażniony i ciągle o wszystko się czepiał. Alina wyprowadzała go z równowagi. Puściła mu na maila kilka zdjęć. Były jednoznaczne. Nikt, kto by je zobaczył, nie miałby wątpliwości, że właśnie uprawia z nią seks. Ciągle zastanawiał się, czy była to prawda czy też Alina postarała się, aby tak właśnie to wyglądało. Za dwa tygodnie miał się odbyć ślub. Jego i Marysi. Kochał Marię, nie wyobrażał sobie życia bez niej, ale jak miał uwolnić się od Aliny? Zmuszała go w perfidny sposób do małżeństwa, wymuszała na nim obietnicę, że nie zrobi głupstwa i to właśnie z nią podejdzie do ołtarza. Wierutna bzdura! Zniszczył by życie sobie i Alinie! Dlaczego ta kobieta była taka uparta?
Dlaczego zaraz po przyjeździe z Poznania nie powiedział Marii o wszystkim? Przecież teraz  mu nie uwierzy. Nie wątpił, że w ostateczności Alina nie powstrzyma się przed pokazaniem Marii ich wspólnych zdjęć.  A to na pewno zabije jej miłość do niego. Był w potrzasku. I nie było nikogo, kto by mu mądrze doradził. 
-Marysiu, przepraszam cię, kochanie - rzekł w końcu - mam niewielki orzech do zgryzienia, z którym nie bardzo mogę sobie poradzić i stąd te moje nerwy - podszedł do niej i ją przytulił - pamiętaj, jesteś dla mnie najważniejsza na tym świecie, bez ciebie moje życie nie miałoby najmniejszego sensu.
- Ale kochanie, ja nie chcę cię takiego. Często masz w pracy trudne sprawy do rozwiązania, ale nie przynosisz ich do domu i nie męczysz swoją osobą innych.
- Wiem, kochanie. Przepraszam. Nie strasz mnie, że mogę ciebie stracić. Jesteś całym moim życiem.
Wtuliła się w niego. Potrzebowała go i też nie wyobrażała sobie swojej przyszłości bez niego. 
- Kocham cię, Piotrze. Tak bardzo.
- Jakoś sobie poradzę. Muszę. - powiedział bardziej do siebie niż do niej i zatopił twarz w jej kręconych, wiecznie potarganych włosach.
Mieli jeszcze tyle spraw na głowie! Cała oprawa weselna, zakupy, ułożenie gości przy stole, fryzjer, Lenka z Trotusiem, gdyż tych dwoje praktycznie nie potrafiło żyć bez siebie i kupno mieszkania. Tak naprawdę to ostatnie było najłatwiejsze. Działo się samo, za pośrednictwem biura. Jak wszystko się dobrze ułoży, zaraz po ślubie będą mogli przeprowadzić się. Chwilowo zrezygnowali ze sprzedaży mieszkania w Poznaniu. Nie było takiej potrzeby, a być może Lenka kiedyś będzie chciała powrócić w rodzinne strony? I Piotr nie miał najmniejszej ochoty na kolejną wyprawę w tamte strony. Ale o tym Marii nie mówił.


***

Spotkały się w domu pani Krystyny. Piotr z Szymonem, Martyną i Arturem pojechali posłuchać zespołu, który miał grać na weselu, a Maria bardzo chciała porozmawiać z Moniką i wykorzystała nadarzającą się okazję. Lena z Mateuszem jak zawsze zabawiali się z psem i kotem, który od pewnego czasu nabrał nowych zwyczajów i by zatuszować swą zazdrość o nowego przyjaciela Trotyla ciągle przebywał w pobliżu. 
- Monika, ja chyba jestem w ciąży....  powiedziała w końcu Maria - boję się nawet o tym myśleć. Za szybko, za wcześnie, ale objawy mam takie same jak wcześniej.
- Byłaś u ginekologa?
- Nie. Jeszcze nie. Boję się.
- Ale czego? Jeśli coś jest nie tak, zrobisz sobie krzywdę! A z drugiej strony to przecież nie jest tak, że z każdym razem musi coś pójść nie tak.
- No wiem. Ale... boję się.
- Marysiu! Bo pomyślę, że jesteś nieodpowiedzialną osobą!
Maria poczuła, że w jej oczach zbierają się łzy.
- Łatwo ci mówić! To chyba najgorszy moment, na jaki mogłam trafić! Piotr jest ciągle rozdrażniony, ma jakieś kłopoty, o których nie bardzo chce rozmawiać... niedługo ślub....wielkie zmiany dla Lenki... chyba mnie to wszystko przerasta!
- Nie mów tak! Ty, taka zawsze silna i pewna swego! Na pewno sobie ze wszystkim poradzisz. Robiłaś test?
- Tak. Wyszedł pozytywnie.
- To na co ty czekasz? Jak nie pójdziesz do lekarza w najbliższych dniach, powiem Piotrowi!
- Nie, proszę! Nie możesz mi tego zrobić!
- To mnie do tego nie zmuszaj!







środa, 25 kwietnia 2012

LIX.

Suknia, dzięki uprzejmości pani ekspedientki, została wybrana i skierowana do kilku niewielkich poprawek. Martynka i Lenka także zostały odpowiednio odziane na zbliżającą się wielkimi krokami imprezę. Piotr, wraz z Szymonem i oficjalnym już świadkiem Arturem dokonali wyboru garniturów, koszul i innych męskich dodatków. Zajęło im to o połowę czasu mniej niż kobietom, ale tak to już w tym życiu jest!
Maria, w obawie, że o czyś zapomni, coś przegapi lub też nie dopilnuje ciągle czytała różne zapiski, dzwoniła do restauracji, kwiaciarni, ciastkarni. Tylko muzyką się nie martwiła, bo to Artur wziął na siebie. Był stąd, zajmował się tym, wszystkich znał. Uwierzyła, że chłopak da sobie radę i z ulgą zrzuciła ten temat z pleców. Lenka koniecznie chciała ubrać Trotyla w piękny, kolorowy strój, aby też mógł się pięknie prezentować. I Mruś, kotek pani Krystyny, kolejny przyjaciel Lenki, nie mógł przecież pozostać bez niczego! Długo Maria tłumaczyła dziewczynce, że kotu to co najwyżej można kokardkę na obroży zawiązać, a pies ucieszy się, jak będzie miał budę przystrojoną.
- Ale Marysiu ! Przecież oni też będą chcieli brać udział w zabawie!
- Kochanie, nie zabierzemy zwierząt do sali weselnej. Do kościoła ksiądz ich przecież też nie wpuści!
- Nie wpuści? Nawet jak go poproszę?
- Nie, kochanie - Maria posadziła sobie dziewczynkę na kolanach. - Pieski i kotki nie mogą wchodzić do kościoła.
- Ale przecież to też są stworzenia boże, prawda?
- Tak, króliczku, ale im nie wypada. Będą przeszkadzać księdzu, mogą zacząć szczekać albo miauczeć i nic nie będzie słychać.
- Szkoooda. A ja tak bardzo chciałabym, aby Trotuś mógł patrzeć, jaka jestem szczęśliwa, że w końcu się pobieracie z wujkiem. On też na pewno bardzo by się cieszył.
- Tak. I będzie się cieszył w swojej wystrojonej budzie. Ok? Udekorujemy ją różowymi kokardami. Może być?
- A będę mogła ja je przywiązywać? Już umiem!
- Jasne, kochanie. Bardzo mi wtedy pomożesz.
- To super!
Maria cieszyła się, że Lena z takim spokojem wewnętrznym i zadowoleniem podchodziła do zmian, które miały nastąpić w jej życiu. Kochała tą maleńką rozbrykaną dziewczynkę. Nie pozwoliłaby, aby ktoś ja skrzywdził. Już niedługo będzie prawnie jej mamą. Za kilka tygodni będzie miała męża, dom, już nie będzie moje i twoje. Już niedługo wszystko będzie wspólne. I kłopoty, zmartwienia, a także radości i zadowolenie. Łóżko i kredyty. Muszą sprzedać obecne mieszkanie Piotra i zamienić je na większe, bliżej rodzinnego domu Marii. Nie chciała zostawiać swej starej matki, a nie wiedziała na jak długo zostanie Martyna. Chciała się zabezpieczyć, mieć poczucie, że nie zostawiła swojej rodzicielki samej z całym domem na głowie. Akurat teraz nadarzyła się odpowiednia okazja. Mieszkanie w bloku, cztery pokoje z kuchnią, łazienką i salonem, zaledwie dwie przecznice dalej. Musieli z niej skorzystać.

***


Telefon zadzwonił. Piotr wyciągnął go z kieszeni. Sms. Z drżeniem rąk odszukał nową wiadomość i odczytał.

Ja nie żartuję! Jeśli nie znajdziesz dla mnie chwili czasu, gorzko tego pożałujesz!

Męczyła go już od kilku dni. Telefonów od niej nie odbierał, na smsy nie odpowiadał. Ale ciągle zastanawiał się, o co jej może tym razem chodzić? W końcu doszedł do wniosku, że już dłużej nie zniesie napięcia, które w nim rosło za każdym razem, gdy przypominała mu o sobie i postanowił w końcu zadzwonić do niej. Odebrała po pierwszym dzwonku.
- Co ty ode mnie chcesz? - krzyknął do słuchawki.
- Spokojniej, kochanie. A gdzie dzień dobry? - poznał po intonacji, że ma dziś doskonały humor.
- Od kiedy przypomniałaś mi o swoim istnieniu nie miewam dobrych dni. Co ty, do cholery, znów ode mnie chcesz! - wykrzyczał. Czuł, że nerwy mu puszczają. Gdyby była teraz obok niego, chyba by się nie powstrzymał i wyładował na niej swoją złość.
- Teraz to krzyczysz na mnie! Żenisz się, tak? A nie pamiętasz, co wyprawiałeś ze mną jak byłeś w Poznaniu ostatni raz? Nie pamiętasz swojego : jeszcze, jeszcze maleńka? O, tak mi rób, tak mi dobrze? Ty...ty... ty chamie ty!
- Nie pamiętam, bo nic takiego nie było!
- Jasne, nie było... - zaczęła szlochać do słuchawki. - To ciekawe, kto mnie zapłodnił, jak nie było!
- Co zrobił? - znów krzyknął.
- ZAPŁODNIŁ! BĘDĘ MIAŁA Z TOBĄ DZIECKO!
-Wybij to sobie z głowy, kobieto! Do niczego między nami nie doszło! Odurzyłaś mnie!
- Tak? Pewien jesteś? Poddałeś się badaniom? Możesz mi to udowodnić, kochanie?
- Nie mów do mnie kochanie! I nawet jak jesteś w ciąży to wiedz, że ja nie jestem ojcem!
- Nie, jeszcze nie jesteś, Piotrusiu, ale już niedługo będziesz! I wiesz co, mogę udowodnić, że spałeś ze mną, że się ze mną pieprzyłeś i że jesteś ojcem! Mam dużo zdjęć! I nie tylko!
Przeraził się. Przed oczami włączyły mu się migawki Aliny z aparatem w ręku. Coś sobie przypominał, coś kojarzył. Niech to szlag!
- Co ty ode mnie chcesz? Czego się po mnie spodziewasz, dziewczyno?
- No jak to czego, Piotrusiu. Tylko tego, że będziesz ojcem mojego dziecka. Przecież to jasne.

niedziela, 22 kwietnia 2012

LVIII.

Maria, wraz z całą babską ekipą wybrała się w końcu do salonu sukien ślubnych aby dokonać jednego z poważniejszych życiowych zakupów. Namawiała ja Monika razem z Martyną. Twierdziły, że już dłużej nie da się zwlekać! W końcu do ślubu pozostał miesiąc i kilka dni. Nie bardzo miała na to ochotę. Nie umiała zdecydować, jaki fason będzie jej odpowiadał, nie wiedziała, co najlepiej zatuszuje jej defekty urody. Nie była gruba, ale talia osy także nie była jej specjalnością. Z duszą na ramieniu wraz z Moniką, Martyną i Lenką przekroczyła próg wspomnianego salonu. Ilość wzorów, kolorów i fasonów sukien ślubnych przyprawił ja o zawrót głowy.
- I jak ja mam tutaj znaleźć tą jedną jedyną niepowtarzalną i stworzoną specjalnie dla mnie ? - powiedziała na głos. 
Dziewczyny rozejrzały się dookoła. 
- Masz rację, to nie będzie łatwe, ale jakoś musimy sobie poradzić... - niepewnie zaczęła Monika. Nie miała bladego pojęcia, że sukien może być aż tyle!
- Ciociu, ja wiem, czego powinnyśmy szukać! Grzebałam trochę w necie, rozmawiałam też z Arturem na ten temat - potrzebujesz sukni z wąską talią, absolutnie nie może być dołem rozkloszowana, na pewno musi mieć duży dekolt, abyś mogła pokazać swoje wdzięki i ...
- Z kim rozmawiałaś?
- No, z Arturem. A co?
- Z Arturem? Grażyny? No jak mogłaś, kochanie!
- No po prostu. Rozmawialiśmy o waszym ślubie, mówiłam, że nie wiesz, na jaką suknię się zdecydować i on mi powiedział, że powinnaś  nie iść w tym względzie za modą, tylko odpowiednio dobrać ją do swojej figury, bo wrażenie jakie zrobisz na gościach musi być piorunujące i on bardzo często widywał suknie ślubne bo przecież gra w zespole i występuje na weselach i w gruncie rzeczy o to właśnie się pokłócił ze swoją ostatnią dziewczyną bo ona nie mogła mu wybaczyć że nie ma z kim w soboty na miasto wyjść. No co, ciociu.... - zakończyła widząc posępną minę Marii.
- Rozmawiałaś z Arturem, tym przystojniakiem, o moich kształtach? O mojej wielkiej pupie? O moich piersiach?
- Ale on powiedział że co jak co, ale siedzenie to ty masz w sam raz....
- Martyna! 
Dziewczyna chichocząc schowała się za powstrzymującą siłą śmiech Moniką.
-Ale to jeszcze nie wszystko, ciociu...
- Cooooo? Jeszcze nie wszystko? Coś jeszcze zrobiła? Mów! Dobij swoją starą skołowaną ciotkę. No, nie żałuj sobie...
- Poprosiłam, aby mi towarzyszył.
- Gdzie ma ci towarzyszyć?
- Na ślubie i weselu. I wiesz co , ciociu - Martyna nabrała odwagi i oderwała się od pleców Moniki. - Jeśli on ma być moim towarzyszem na tej imprezie - bo wcale nie odmówił, tylko się ucieszył i powiedział, że z miłą chęcią to uczyni, to przyszło mi do głowy, że jak macie problem ze starszym, to jego przecież możecie poprosić.
Martyna aż usiadła z wrażenia. Dobrze, że taki piękny i duży salon posiadał kanapę dla zmęczonych klientek. Ona jeszcze nie zaczęła, a już miała dość. 
- Powiedziałaś mu to? 
- Nie, no co ty. Aż taka głupia to nie jestem...Ale sama pomyśl, czy to nie jest dobra myśl? 
- Bo ja wiem? Muszę to wszystko przemyśleć.
- Czy mogę w czymś paniom pomóc? - zapytała elegancko ubrana ekspedientka.
- Tak. Oczywiście. - odparła Maria.  - Poproszę suknię ślubną. Najlepiej pierwszą z brzegu. I jakieś fajne dla tych dwóch - wskazała Martynkę i Lenkę. - Najlepiej różowe. Żeby były bardziej widoczne niż ja.
Ekspedientka uśmiechnęła się, pokiwała głową, i powiedziała:
- To ja może poproszę o zaparzenie świeżutkiej herbatki i przedyskutujemy niektóre kwestie.
- Może być. Najlepiej jakąś uspokajającą bym poprosiła - odparła zmęczona jak nigdy i skołatana Maria.


***

Wieczorem, gdy Lenka powiedziała już Trotylowi dobranoc rzez telefon, a on odszczekał jej odpowiednio i poszła spać, Maria, wtulona w ramiona Piotra opowiadała mu o dzisiejszej wizycie w salonie sukien ślubnych.
- I wyobraź sobie, że Martyna rozmawiała z nim o mojej pupie! Czy nie wydaje ci się to perfidne z jej strony? Dlaczego zainteresowali się moim tyłkiem, zamiast gruchać do siebie jak dwa gołąbki?
- Bo jak gołąbki zachowywali się chwilę wcześniej, albo chwilę później, kochanie - odparł Piotr i zaczął ja delikatnie głaskać po wspomnianych pośladkach. 
Zamyśliła się. Może przesadzała trochę? Ale siedzieć to przecież miała na czym. 
- I jeszcze wymyśliła - znów spojrzała na niego - że moglibyśmy poprosić go na świadka. Nie znam go prawie wcale. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł... - odparła.
- A mnie się podoba. Artur to naprawdę bardzo miły i mądry dzieciak. Miałem okazję poznać go trochę bliżej w czasie naszej wędrówki do Krakowa. Ciągle wypytywał mnie o Martynę. Chyba wpadła mu w oko. 
- On jej też. Ciągle o nim mówi. I te ich spotkania! Spacery po ulicy z Trotylem na smyczy, wyprawy do kina... Poznali się kilka dni temu, a już tak romansują.... Nie wiem, czy to dobrze. Martynka przecież ma zamiar wyjechać do ojca.
- Dorośli są, kochanie. Powiedzmy, że wiedzą, co robią.
- No właśnie. Powiedzmy. Ty też mi powiedz.... co ta twoja ręka na moim tyłku wyczynia? - zapytała Maria zmieniając temat.
- No jak to co. Dobiera się do ciebie.
- Mhm. Czyżby czegoś ode mnie chciała?
- Mhm. I nie tylko ona. 
- A kto jeszcze?
- No jak to kto? Chodź do mnie, maleńka. Już tak dawno nie miałem okazji zanurzyć się w tobie... 
- Dawno? Całe dwa dni temu...
- Mhm. To prawie jak wieczność - odparł Piotr zachrypniętym głosem i zdecydowanie ściągnął z Marii majteczki, aby móc dogłębnie i ponownie zapoznać się z jej kształtami. Na zewnątrz i od środka. 

sobota, 21 kwietnia 2012

LVII.

Nastał okres przygotowań. Zaproszenia rozesłane, szczegóły ustalone. Suknia. Maria, Lenka i Martyna potrzebowały sukien. No i świadek. Kto powinien zostać ich świadkiem? Piotr nie chciał prosić o to kolegów z pracy, przyjaciele już dawno o nim zapomnieli. Zresztą, nie miał z nimi kontaktu. On przeprowadził się do Poznania, oni natomiast porozjeżdżali się po całym świecie. Kiedyś miał jeszcze kumpli od piwa, ale oni także zerwali z nim kontakt, gdy okazało się, że musi tatusiować swojej siostrzenicy i nie może przybiec do nich na każde zawołanie. Ostatnio nawiązała się nić przyjaźni pomiędzy nim i Szymonem, ale ponieważ to Martynka miała zostać druhną, potrzebny był młody chłopak, pasujący do niej wiekiem.  
- Marcin może...- zasugerowała Maria, gdy zasiedli do poobiedniej kawy. Lenka wraz z Trotylem i Martynką ganiali się po podwórku. Kot, który już powoli zaczynał przyzwyczajać się do faktu, że ma rywala, rozłożył się na parapecie i z dumnie podniesioną głową rozglądał po okolicy.
- Marcin? Bo ja wiem... On to pewnie wolałby mi ciebie zabrać, a nie świadczyć o tym, że wydajesz się za innego - zażartował i cmoknął ja w czubek nosa.
- To ja już naprawdę nie wiem, kto to może być.  Nie Tomasz, nie Przemek, nie Rafał - bardzo wymagający jesteś, Piotrusiu. 
- Wiem. Ale co ja mogę na to poradzić?
- Zmień się! - zaśmiała się Marysia i odebrała dzwoniący telefon. To Grażyna.
- Mario, koniecznie muszę się z tobą dziś zobaczyć! Mój syn , Artur, potrzebuje mojej pomocy. Musiałam wziąć sobie dwa dni urlopu..... Chciałabym omówić z tobą pewne kwestie, które są na jutro. Będziesz musiała mnie zastąpić.
- Ok. - odparła zaskoczona Maria - Nic nie mówiłaś w piątek...
- Bo w piątek jeszcze o niczym nie wiedziałam. Wiesz, jaka ta młodzież teraz jest. Jestem na mieście, mogę podjechać? Gdzie jesteście? 
- Jasne, że możesz. U mojej mamy. Wstawiam wodę na kawę!
- Dobrze. Na dwie kawy. Jestem z synem.
- Nie ma sprawy.
Podjechali parę minut później. Widocznie byli w okolicy. Gdy tylko Grażyna przekroczyła furtkę, od razu zrobiło się tłoczno i gwarno. Za nią kroczył przystojny czarnowłosy młodzieniec z grzywką wpadającą w brązowe, wielkie oczy. 
- Poznajcie się, to mój syn Artur. A to Maria. Piotra już znasz.
- Witaj, Arturze.
- Dzień dobry Mario. 
- To jest moja mama Krysia, to Martyna, a to Lenka i nieodstępujący ja na krok Trotyl.
- Witam wszystkich. - Artur zrobił delikatny ukłon w stronę Martyny i Lenki, a panią Krystynę pocałował w rękę. Maria poprosiła, aby Martynka zajęła się przystojnym gościem, a ona zwróciła się  do Grażyny.
- To co się takiego wydarzyło? Możesz powiedzieć?
- No, chyba mogę. Mój syn znów narozrabiał.
- Przystojny jest - przerwała jej Maria śledząc za nim  wzrokiem.
- Hmm.Hmm - Piotr dostał chrypki. Spojrzała się na niego i wybuchnęła śmiechem.
- Kochanie! No co ty! Dla mnie ty jesteś najprzystojniejszy na świecie!
- To na mnie się patrz! - zażartował.
- Ależ oczywiście! - odparła ze śmiechem - Przepraszam, Grażynko. Opowiadaj. 
- Rozstał się ze swoją dziewczyną. Mieszkali ze sobą dwa lata. Wspólnie wynajmowali mieszkanie w Krakowie. Teraz je zdają, rok się zakończył, a od października pójdzie najprawdopodobniej mieszkać do akademika. Musimy cały jego majdan przewieźć do Warszawy! Komputer, telewizor, lodówkę. Dobrze, że pralki mu nie daliśmy. Tadeusz nie może wziąć urlopu, więc ja muszę po to wszystko pojechać! Oj, mówię wam, jakie utrapienie czasami z tymi dziećmi jest! Artur ma za mały samochód, a kluczyków od mojego mu przecież nie dam! Oj, nie! Raz tylko pojechał, dawno temu, co prawda, ale narozrabiał. Połowę pensji na lakiernika wydałam! Powiedziałam, że nigdy więcej nie dam. I teraz mam, co chciałam. Sama muszę. Och, co za los! 
- Ale poczekaj - przerwał jej Piotr. - Ja jadę jutro z Marcinem do Krakowa! Spotkanie mamy w tamtym oddziale. Możemy przecież busa wziąć i nie będziesz musiała się fatygować. Nam zejdzie godzinka, no, może półtorej, więc będzie czas, aby wszystko załatwić i pozwozić.
- No nie wiem Piotrze, czy mogę cię aż tak fatygować... 
- Grażynko, no co ty! Przecież to będzie chwila. 
- Bo ja wiem... Zapytam Artura, co o tym myśli - powiedziała i zawołała syna.
Artur prowadził jakąś bardzo interesującą rozmowę z Martyną, bo ta słuchała go zawzięcie, od czasu do czasu przerywając i dość intensywnie gestykulując.
- Tak, mamo? - przerwał na chwilę i spojrzał na matkę.
- Podejdź na moment. 
Przeprosił rozmówczynię i podszedł do stołu.
- Słucham cię.
- Piotr jutro ma kurs do Krakowa. Zaoferował się, że pozbiera te twoje manele i przywiezie do Warszawy. Co ty na to? 
-Dla mnie super! Nie będę musiał całą drogę wysłuchiwać, jaki to ze mną kłopot jest - uśmiechnął się do swojej rodzicielki.
- Przecież wiesz, że to nie tak! - oburzyła się Grażyna.
- No wiem, wiem - uśmiechnął się do niej - ale zobacz, jaki to plus dla ciebie. Nie spędzisz dziesięciu godzin za kierownicą.
- No. Duży plus. To fakt. To jak? Umawiacie się?
- Noo, jeśli tylko Piotr może...
- Jasne, że mogę. O siódmej podjedziemy po ciebie. Długo zejdzie ci w Krakowie?
- Nie, wszystko prawie już mam popakowane.
- No to super.
Artur wrócił do dyskusji z Martyną, Lenka bawiła się z psem, pani Krystyna poczuła ochotę na drzemkę, przeprosiła wszystkich i udała się do domu po drodze zabierając ze sobą kota z parapetu, a przy stole dyskusja zeszła na temat nadchodzącej imprezy. Grażyna chciała wiedzieć, jaką suknię będzie miała panna młoda. 
Nagle telefon Piotra zadzwonił. Sms. Wziął go ze stołu do ręki, wszedł w menu i odczytał wiadomość. 

Koniecznie muszę z Tobą porozmawiać. To bardzo pilne! I nie przez telefon! Przyjedź do Poznania. Alina.

Zamyślił się. Czy ona da mu kiedykolwiek spokój? Czy kiedyś będzie mógł o niej zapomnieć? 

środa, 18 kwietnia 2012

LVI.

Cierpiała. Miała pretensje do Pawła, że w tak nieodpowiednim dla niej momencie uwolnił się od niej. Właśnie teraz, gdy naprawdę był jej potrzebny! Nie miała nikogo, kto donosiłby jej o nowych poczynaniach Piotra, o tym, co dzieje się w firmie i nikogo, kto pomógłby jej w szykanowaniu Marysi.  Przecież na tą kobietę musi być jakiś sposób! To nie możliwe, żeby to małe kręcone nie wiadomo co okazało się od niej silniejsze, piękniejsze, bardziej pociągające i bardziej pożądane niż ona! Taka piękna, wręcz idealna! Nie potrafiła zrozumieć, jak Piotr mógł pokochać taką szarą, bezbarwną kobietę, a nie chciał jej. Musiała. Musiała go mieć dla siebie. Był jej obsesją, jej natchnieniem i pragnieniem życia. Jej celem, do którego dążyła! Jej! Właśnie jej!
Zaraz po śmierci Pawła obawiała się, że policja znajdzie jej trop, domyśli się, że pieniądze na jego koncie mogły kiedyś należeć do niej, choć pomyślała o tym wcześniej i nie używała do przelewów konta, na które wpływała jej pensja z pracy. Z tej garstki, którą legalnie zarabiała nie byłaby w stanie zapłacić za szereg operacji plastycznych, ani też mieszkać tak, jak jej się należało. Nie miała wysokich ambicji w tej branży, wystarczyło jej, że ma umowę o pracę i stałe źródło dochodu. A że mizerne? To nic. Inne zajęcia, którymi się parała, znakomicie spełniały jej wymagania i pozwalały żyć na odpowiednim poziomie. 
No właśnie. A z tą małą poradzić sobie nie umiała!
Kolejny drink wpłynął na jej nastój negatywnie. Czuła, że traci siły, że ma coraz mniej pomysłów na to, by zaatakować i wreszcie osiągnąć swój cel. Potrzebowała wyładowania.  Wybrała numer i zadzwoniła.
- Filip?
- Słucham Cię.
- Potrzebuję cię.
-Tak, ale to będzie...
- Wiem, wiem. Przecież ty za darmo to i sąsiada nie przelecisz. Dziś chcę was mieć obu.
- Obu? Hmm. Widzę, że zapowiada się ciekawy wieczór...
- Nie za gadanie ci płacę, dupku. Ruszajcie się.
W końcu pozwoliła odprężyć się swoim członkom. Dopiero teraz uświadomiła sobie, w jakim napięciu żyje.
- Filip i Robert. Oj, będzie ciekawie - uśmiechając się do własnych myśli znów napełniła kieliszek.


***


W piątek, po czterech dniach odwiedzin, i Lenka i Trotyl byli gotowi na pewne zmiany. Pani ze schroniska w końcu pozwoliła zabrać pieska do domu! Lenka była najszczęśliwszą osóbką na świecie! Z emocji aż dostała temperatury. Maria trochę się wystraszyła. Nie miała pojęcia, że Lena potrafi reagować aż tak emocjonalnie! Ale gdy tylko mogła przytulić się do psiej piersi, poczuła się lepiej. 
Ponieważ pojawienie się nowego członka rodziny jest wielkim wydarzeniem, pani Krystyna upiekła wielki tort i przygotowała dla psa wielką wędzoną kość. 
Oczywiście, gości też należało zaprosić. Tak więc pojawiła się Monika z Mateuszem i Szymonem. Ostatnio ci dwoje spędzali ze sobą coraz więcej czasu, a Mateusza nie dziwiła dłoń jego matki zamknięta w ręce Szymona. I te buziaki od czasu do czasu. Udawał, że ich nie widzi, bo oni starali całować się bez świadków. A jednak czasami się zapominali. 
- Mam nadzieję, że Mateusz nie będzie chciał pieska. W naszym mieszkaniu to byłoby bardzo uciążliwe - powiedziała w pewnym momencie Monika.
- Mhm. Całe szczęście, że moja mama się zgodziła, bo nie wiem, co bym zrobiła. Naprawdę - odparła Maria.
- A wiesz, że Mateusz ma coraz większy kontakt z rodzicami Pawła? Polubił ich. Rozpieszczają go na prawo i lewo. Ciągle kupują mu ubranka i zabawki. Mówię im, aby tego nie robili, a oni odpowiadają, że muszą nadrobić stracone lata... Trochę szkoda, że Paweł w ten sposób to wszystko rozegrał. Mogli być szczęśliwsi od kilku lat.
- Nie zadręczaj się tym. Dobrze, że teraz ma z nimi kontakt i że stają na wysokości zadania. 
- Oj, stają. Aż za bardzo....
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Założyli Mateuszkowi fundusz inwestycyjny... Paweł zostawił na koncie okrągłą sumkę.... Ciekawe, skąd ją miał?
- Teraz to już nie ważne. Ciesz się, że tak ci się w życiu poprawiło.
- To jeszcze nie wszystko. Mieszkanie po Pawle też jest przepisane na małego. Będę je wynajmować, dopóki nie osiągnie pełnoletności. Potem zadecyduje sam.
- No proszę, same pozytywy. Rodzicom Pawła naprawdę zależy na Mateuszu. To miłe. A co z jego córką? Patrycją bodajże?
- Tak, Patrycją. Jej matka nie wyraziła zgody na kontakt. Nie chce ich znać. Ułożyła sobie życie od nowa i nie chce żadnych zmian.
- No tak.Zdarza się.
Lenka z Mateuszem i Trotylem ganiali się po podwórku. Pies bardzo dobrze zniósł jazdę samochodem, teraz z zadowoleniem ganiał za rzucanymi przez dzieci kijkami. Problem był z ich oddawaniem, ale to tylko powodowało śmiech i rozbawienie dorosłych i dzieciaków. 
Gdy słońce zaszło, a podwórko i okolice opanowały komary, impreza powitalna dobiegła końca. Lena nawet nie chciała słyszeć o powrocie do domu. Nie mogła przecież zostawić swojego przyjaciela samego pierwszej nocy!
- I co, kochanie? Będziesz spała z nim w budzie? -zapytał Piotr.
- Nie, no co ty wujku. Nie starczyłoby miejsca dla Trotusia! Będę spała z babcią przy otwartym oknie. Piesek będzie zaraz obok. Jak zacznie płakać, to pobiegnę do niego i go przytulę. - Tłumaczyła dziewczynka.
- Oby nie za często. A zapytałaś babci, czy możesz u niej zostać?
- No. I powiedziała, że nawet mogę z nią zamieszkać! Chyba tęskni za Marią - dodała cichutko.
- O nie kochanie, na co dzień nie możesz mieszkać z babcią. Tylko w weekendy. Pamiętaj!
- Tak tak. Jak nie będzie u babci ani mnie, ani Marii, to będzie Trotuś. Widzisz? W ten sposób babcia też nie będzie się czuła samotna.
- Tak, kochanie. Masz rację. Zmykaj już do łóżka.
- Mhm. Jeszcze tylko dam pieskowi buziaka na dobranoc i już idę się myć!
- Jakie szczęście, Mario, że ja tej budy większej nie zrobiłem - szepnął Piotr, gdy mała pobiegła na podwórko.
- Oj tak! - zaśmiała się na głos i wtuliła w niego. - Zobacz, teraz dzięki psiakowi będziemy mieli więcej wieczorów tylko dla nas....
- Nie tylko wieczorów...całe noce....całe poranki.....Mhm... Chodźmy już.....Skorzystamy z tego już dziś.... - Piotr przytulił do siebie swoją narzeczoną i ucałował jej słodkie usta. Pocałunek ten nie był takim zwykłym muśnięciem jej ust. Był obietnicą wspaniałej, magnetycznej nocy....

wtorek, 17 kwietnia 2012

LV.

Słońce znów wyjrzało zza chmur, pogoda była cudowna, wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Po kilku ciężkich dniach w pracy , związanych z nadrobieniem zaległości, ponownym przejęciem oddziałów i przyzwyczajeniem do nowych zabezpieczeń życie w firmie wróciło do swego naturalnego rytmu. Zbliżał się miesiąc lipiec.  Lada dzień powinna nadjechać Martyna, która miała już serdecznie dość swojej matki i jej nowego kochanka. Pan doktor był miły, i owszem, a czasami wręcz zbyt miły. Dziewczyna miała wrażenie, że gdyby tylko kiwnęła na niego palcem, należałby do niej. Te ciągłe umizgi,  prezenciki, sekreciki... O ile ona nie rozumiała matki, tak jej brat, Tomasz, dogadywał się z gościem idealnie. Byli siebie warci - często myślała Martyna - jeden i drugi leniwy, obaj powolni i bardzo niezdecydowani. Matce podobało się matkowanie dwóm dorosłym facetom. Może kawusi ? Może kanapeczkę? Dziewczyna już nie była w stanie dłużej tego znieść. Tęskniła za ojcem. Miała z nim bardzo dobry kontakt. Ale teraz, przed ślubem Marysi, nie było sensu gnać pół świata tylko po to, by za miesiąc wracać. Tym bardziej, że Marysia poprosiła ją, by została druhną. U babci na pewno znajdzie się dla niej ciepły kąt nie tylko w budynku, ale także i w sercu. 
Maria była rozpromieniona. Pogodziła się z Piotrem, wybaczyła mu, a wręcz doszła do wniosku, że tak naprawdę sama nie wie, czego się uczepiła. Był z nią, kochał ją i to było teraz najważniejsze. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Przyjaźń, jaka nawiązała się między nią i Lenką także kwitła. Mała nabrała do niej takiego zaufania, że czasami Piotr był o to zazdrosny.
- My jesteśmy kobiety, Piotrze. Rozumiesz? Kobiety! Pochodzimy z tej samej planety i musimy się idealnie rozumieć. Z tobą to już inna śpiewka - naśmiewała się z zachowania swojego narzeczonego.
- No tak! - ripostował Piotr. - Psa sobie kupię, będę miał z kim gadać!
- A kiedy? Kiedy? Wujku! Kiedy sobie psa kupisz? Najlepiej takiego ze schroniska.... Proszę, kup sobie pieska.... ja będę się nim opiekować..... no proszęęęęę...... - błagała Lenka, gdy przypadkiem usłyszała rozmowę dorosłych.
- Oj, nie. Żadnych psów! Kotek jest u babci. Nie wystarczy ? - przeraziła się Marysia i wyobraziła sobie to trzypokojowe mieszkanie z Lenką i psem. - Kto będzie z nim na spacer wychodził? A wiecie, ile to sierści się po domu poniewiera, gdy zwierzę jest ? Nie, nie. Ja się nie zgadzam.
- Ależ Marysiu..... Ja tak pięknie was proszę.....Bardzo chciałabym mieć takiego pieska do kochania!
- Ależ króliczku, pieska nie da się tylko kochać. Pies potrzebuje opieki i odpowiedzialności. Pracujemy, ty chodzisz do przedszkola, musielibyśmy zamykać go w domu na pół dnia!
- Marysiu, a ty miałaś kiedyś pieska, prawda?
- Tak, kochanie. Miałam. Jak byłam w twoim wieku. Miał na imię Misiek. Ale nie był mój. To był pies mojego taty. Mój tato był jego panem i tylko jego się słuchał. Ale nas też kochał i jak wracaliśmy ze szkoły, to merdał ogonkiem na nasz widok .
Lenka posmutniała. Marysia, wspominając cudowne lata młodości zdała sobie sprawę, że przesadziła trochę. Zamiast ostudzić entuzjazm małej, pokazała jej słowami, jakie to może być piękne.
Mała spojrzała się na nią  wielkimi, szklącymi oczami i wyszła do swojego pokoju.
- No, to teraz narobiłam.... - posmutniała i spojrzała na Piotra. - Ona powinna tutaj wrócić, tupać nóżkami, zalewać się łzami, mówić, że jej nie kochamy, że nie chcemy dla niej dobrze...
- Mhm. Ja pewnie bym tak zrobił.
- No, ja tak czasami robiłam.
- Ale nie ona, kochanie - Piotr przygarnął ja do siebie i przytulił.- Jest na to zbyt dorosła, zbyt dojrzała.
- Tak. Taka nasza duża mała Lenka.....I co ja mam teraz zrobić? W tym domu pies? Bardzo czarno to widzę.
- No, a jakby tak twoją mamę namówić? Macie podwórko, przecież nawet jeszcze buda jest. Może by się zgodziła?
- Bo ja wiem..... Śmierć Miśka bardzo przeżywała. Cieszyła się nim tylko dwa tygodnie dłużej niż tatą. To było wtedy takie smutne. Pies był stary, ale zmarł z tęsknoty. Zawsze tak powtarza. Musimy ją o to poprosić. Lenka jest taka niepocieszona!
- Kochana jesteś, Mario!
- Nie mów hop, Piotrze. Na to jeszcze za wcześnie. Pojedźmy do mamy, porozmawiam z nią, jeśli wyrazi  zgodę,  jeszcze dziś zajmiesz się naprawą budy. Stoi nieużywana od kilku lat!
- Ok, jedźmy!
Lenka wyszła z pokoju z zaczerwienionymi oczami. Płakała. W samochodzie nie chciała z nimi rozmawiać. Maria nie chciała mówić jej o nowym pomyśle, bo gdyby nie wypaliło, skrzywdziłaby ją jeszcze bardziej.
Jeszcze nie zdążyła dobrze przywitać się z mamą, gdy ta już podniosła raban o to, że jej wnusia jest taka mizerna i smutna.
- Wy to karmicie w ogóle to dzieciątko ? - krzyczała. Piotr położył uszy po sobie i schował się za plecami Marii.
- Mamo! Oczywiście że ją karmimy!
- To dlaczego taka smutna i zapłakana?
- To nie ich wina, babciu, nie krzycz - powiedziała Lenka i starła świeżą porcję łez z policzków.
- A czyja? Dziecko moje? Chodź do mnie, opowiesz mi wszystko po kolei. A wy się rozgośćcie.
No i tyle było z ich rozmowy z mamą. Maria zaparzyła kawę, ukroiła placek z jabłkami i wyszli na dwór. Pogoda była piękna. Rozmawiali na temat ślubu, omawiali różne kwestie. Jakie kwiaty? Kto zostanie drużbą? Bratanka , Tomasza, Maria nie chciała prosić. Martyna nie żyła z nim ostatnio w zgodzie, chciała to uszanować.
Nagle zza rogu domu wynurzyły się dwie postacie. Mała i duża, korpulentna. 
- Piotrze, Lena ma do ciebie wielką prośbę.
- Słucham cię słoneczko.
- Wujku, naprawisz tą starą budę? Powiedz proszę, że naprawisz....
- Mhm. Ale po co?
- Bo.....bo babcia chce mieć psa!
- Babcia?
- No, będzie mieszkał u babci na podwórku, ale to będzie mój pies. I koniecznie musi mieć na imię Lessie. Był taki pies. Maria mi czytała. I ja też chcę mieć Lessiego.
- Ale kochanie Lessie była suczką. Ty chcesz mieć psa czy suczkę?
- Mnie jest wszystko jedno. A tobie, babciu? 
- Mnie też. Grunt, aby tobie się podobał.
- O nie, moje kochane. Jak piesek ma mieszkać u babci, to babci też musi się podobać. Jutro wszyscy razem pojedziemy do schroniska.
- Super! Dziękuję wam! Będę miała pieska! Kocham cię mój piesku! Kooocham!
Piotrowi nie pozostało nic innego, jak zaopatrzyć się w młotek, gwoździe, deseczki i iść w róg ogrodzenia naprawiać to, co zostało z Miśkowej budy.


Następny dzień strasznie dłużył się Lence. Nie mogła doczekać się, aż w końcu ktoś po nią przyjedzie i zabierze ją do jej pieska. Jeszcze nie widziała, jak wygląda, ale bardzo cieszyła się, że będzie jej! A dziś, jak na złość, Piotr się spóźniał. Już większość jej kolegów poszła do domu,  ona musiała czekać.
- Oby tylko nie zapomnieli. Oby pamiętali.  - powtarzała w myślach wyglądając przez okno i wpatrując się w każdy przejeżdżający drogą samochód.
- Gdzie on jest? - martwiła się i co chwila pytała panią o godzinę.
W końcu nadjechał. Zanim wszedł do budynku, Lenka już była spakowana i przygotowana do wyjścia.
- Wujku, dlaczego tak późno? Ja tu czekam i czekam....
- Kochanie, pojechaliśmy po babcię. Teraz jedziemy po pieska. 
- To super! Chodźmy!
Schronisko przytłaczało. Ilość psów i kotów czekających na nowego pana była ogromna. Miła pani oprowadziła ich po boksach, pokazywała różne psy, opowiadała o nich. Lenka nie chciała słuchać, chciała, aby jej piesek sam ją dostrzegł. Jeśli pies polubi ją, to już ona jego na pewno!
Zaglądała za siatkę. Niektóre psy szczekały, były takie, co warczały na nią. Inne tylko patrzyły albo wcale nie reagowały. Nie wkładała paluszków przez siatkę, bała się. Ale wiedziała, że musi go znaleźć, że on tu na pewno jest i czeka. Jej pies. Jej Lessie. 
Patrzyła im prosto w oczy, bała się, że przegapi sygnał. Jaki? Nie wiedziała. Ale przecież nie przyszła tu na darmo. Maria podeszła do niej, bała się, czy Lenka nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i na przykład nie wypuści zwierząt. Ale nie, ona tylko stała i patrzyła w jeden punkt. W sam koniec klatki. Siedział tam czarny, dość spory kundelek z lekko dłuższą sierścią, z jednym uchem postawionym w szpic, a drugim oklapniętym.  Liżąc swoją łapkę i kręcąc od czasu do czasu łbem również wpatrywał się w Lenkę swymi brązowymi ślepiami. Nie szczekał, nie warczał, patrzył. I czekał, aż ktoś go pokocha.
- A ten piesek? Proszę pani! Ten czarny, tam w rogu, jak ma na imię?Jest taki słodki... Prawda,babciu?
- Który, kochanie?
-Ten, co sobie liże łapkę. Widzisz go? Nie będzie za duży?
- Nie kochanie, jest piękny.
- Może być mój? Nasz?
- To jest Trotyl. Młody pies, jeszcze nie ma pół roku. Grzeczny, dobrze ułożony. Trafił do nas, jak był bardzo mały. Nie ma za sobą zbyt wielu traumatycznych przeżyć, ale też i nie zna uczucia miłości. Będziesz go kochać? - zapytała pani, która oprowadzała ich po schronisku. - ale to będzie raczej duży pies. Proszę spojrzeć na jego łapy.
 Lenka podeszła do Trotyla. Trochę się bała, ale w momencie gdy pies otworzył pysk i całą długością języka przywitał jej dłoń, już go pokochała. Po chwili wtulała się w jego sierść i mówiła mu do ucha:
- Jesteś mój, Trotylku, mój. Tylko mój! I nie dam ci na imię Lessie. Jesteś mój mały kochany Trotuś!
Spędzili w schronisku ponad dwie godziny. Pies musiał się do nich przyzwyczaić, nie można było zabrać go od razu. Lence było przykro, że piesek, choć już pokochany i jej, nie mógł z nią do domu pojechać. Ale pani obiecała, że za kilka dni będzie to możliwe. Jutro znów go zobaczy. I to było najważniejsze!




sobota, 14 kwietnia 2012

LIV.

Dzień pogrzebu Pawła nie zapowiadał się pogodnie. Już od kilku dni odczuwało się w powietrzu lekkie ochłodzenie, teraz nadszedł czas wiatru i ulewy. A przecież to lato. Okres słońca, kwiatów i pięknych zachodów słońca. Choć nie miała na to najmniejszej ochoty, nie mogła nie iść na pogrzeb. Wzbudziłaby tym tylko zainteresowanie wśród innych. Do Warszawy przyjechała już dzień wcześniej. Zatrzymała się u wuja. O ile on kiedyś ja uwielbiał i nosił na rękach, tak jego żona, a jej ciotka, Maryla, nie znosiła jej na tyle, by wcale nie kryć się ze swoją niechęcią. Potrafiła traktować ją jak małe rozkapryszone dziecko w najmniej odpowiednich momentach. Podsuwając jej talerz z jedzeniem rzekła:
- Jak zjesz, to nie zapomnij umyć po sobie. Nie tylko talerz. Widelec też należy dobrze przetrzeć na mokro.
- Oczywiście, ciociu - odparła z ironią - tak wiele można się od ciebie nauczyć. - uśmiechnęła się przymilnie wpatrując się w zielone zimne oczy Maryli. Nie znosiła jej, nie wiedziała, w jaki sposób takiemu potworowi udało się uwięzić jej wuja na stałe. Gdy tylko wspomniany wszedł do kuchni, na twarzach kobiet zakwitł promienny uśmiech. Obu zależało na tym, aby nie zorientował się, jak zaciętą walkę toczą między sobą.
O czternastej byli już pod kościołem. Z kaplicy, gdzie złożono trumnę, dochodził płacz starszej kobiety. Osób, które pojawiły się, by pożegnać Pawła, było wiele. Warszawa to jego rodzinne miasto.  Zaraz za trumną szła kobieta w czerni, podtrzymywana dzielnie przez starszego, także będącego w czarnym garniturze mężczyznę. To pewnie rodzice Pawła - pomyślała Alina. Przebiegła wzrokiem po zebranych. W jednym kącie zebrały się kobiety. Widziała Marysię, Monikę z dzieciakiem i Grażynę. Po drugiej stronie stali mężczyźni. Był w śród nich Piotr. Przeprosiła wujostwo i podeszła do nich. 
- Witam, panowie - przywitała się. Wiedziała, że swoim granatowym, idealnie dopasowanym garniturem przyciąga do siebie ich wzrok. - Piotrze, czy mógłbyś poświęcić mi chwilkę? Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Słucham cię - odparł zagadnięty.
- Ale... może tak trochę na osobności ? - udała zawstydzoną. 
Piotr rozejrzał się po okolicy i wskazał jej murek pod ogrodzeniem. 
- To może tam?
- Mhm.
Przeprosili obecnych i odeszli na bok.
- Co masz mi do powiedzenia? - zapytał, choć wcale nie miał ochoty z nią rozmawiać. Po ich ostatnim spotkaniu czuł niesmak. Obudził się rano nagi, z widocznymi oznakami namiętnej nocy. Przez kilka dni odczuwał silny ból podbrzusza, nadal na jego pośladkach można było dostrzec ślady po zębach. Jej zębach. Nic nie pamiętał. Kompletnie. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że musiał zostać czymś odurzony, bo jednym drinkiem nie doprowadziłby się do takiego stanu. Pozwolił się wykorzystać. Stworzył jej możliwości, zaufał, to teraz miał.
- Oj, Piotrze, po takiej namiętnej nocy traktujesz mnie tak zimno?
- Jakiej namiętnej nocy? Przecież doskonale wiesz, że nic nie pamiętam. I daj mi, kobieto, wreszcie spokój! - nieświadomie podniósł głos, kilka stojących najbliżej nich osób zwróciło na nich uwagę.
 - Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele - zaczął szeptać do niej -  Zapomnij o tym, co się wydarzyło i najlepiej pozwól mi zapomnieć o tym, że istniejesz.
- O nie, Piotrze. Na to nie licz - odparła gdy odchodził, ale on był zbyt wzburzony, by ją usłyszeć. Szukał wzrokiem Marii. Stała obok Moniki, trzymała Mateusza za rękę i patrzyła mu prosto w twarz. Uśmiechnął się do niej. Nie odpowiedziała tym samym. Nadal nie układało się między nimi najlepiej, Maria ciągle się gniewała. Wiedział, że jeśli nie chce jej stracić, musi szybko coś wymyślić. Obecność Aliny wcale mu w tym nie pomagała. 
Uroczystość pogrzebowa była krótka. Cały czas słychać było zawodzącą matkę Pawła, która nie umiała pogodzić się ze stratą syna. Ksiądz podziękował zebranym i wszyscy zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Monika, jako jedna z niewielu osób, została przy grobie. Tak wile rzeczy chciałaby jeszcze z Pawłem omówić, o tak wielu mu opowiedzieć. Ale na wszystko było już za późno. Nagle zaczepiła ją kobieta w czerni. 
- Czy mogę zamienić z panią kilka słów? - powiedziała. Spojrzała na Mateusza, pogłaskała go po główce i szepnęła - Piękny chłopiec.
- Tak - Monika uśmiechnęła się do niej - Słucham panią.
- Pani Moniko, wiem, że może to nie miejsce i może nie czas, ale obawiam się, że inaczej możemy się już nie spotkać, a bardzo mi na tym zależy. Jestem matką Pawła, a to mój mąż Teodor. Ja jestem Urszula. Wiemy, że jest ktoś, kto na zawsze połączył panią z moim synem..... - znów spojrzała na chłopca. - Chcielibyśmy poznać ...wnuka.
Monika poczuła, jak oblewające ją gorąco uderza jej do głowy. Tego się nie spodziewała. 
- Dlaczego....dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie zależało państwu na tym wcześniej, gdy jeszcze Paweł żył?
- Ależ, zależało nam. Ale nasz syn uważał, że jeśli nie związał się z panią na zawsze, nie mamy prawa wtrącać się w pani życie.  Prosiłam go nie raz i nie dwa. Niestety, w tej sprawie był nieustępliwy. Bardzo cieszymy się z tego, że pani przyszła go dziś pożegnać -  powiedziała starsza kobieta, a w jej oczach znów zakręciły się łzy.  
- Przyszłam głównie ze względu na syna. Oni nie znali się zbyt dobrze, jednak uważam, że mały powinien wiedzieć, jakie są jego korzenie. A Patrycja? Ją znacie?
- Nie. Nie znamy. Ale jej tu dziś nie ma. Pani syn to jedyny dzieciak.
- No tak. Nie chcę, aby państwo mnie źle zrozumieli, ale ja to muszę przemyśleć. Nie dlatego że jestem przeciw, bardziej dlatego, że muszę syna na to przygotować. Czy mogę prosić o wasz numer telefonu? Jak tylko porozmawiam z małym, przygotuję go, wytłumaczę, dam znać.
- No dobrze, choć powiem szczerze, liczyłam na większy entuzjazm. Tak bardzo nam zależy. - odparła kobieta.
- Proszę mi uwierzyć, że mnie również. Ale potrzebuję odrobiny czasu. 
- Obiecuje pani, że zadzwoni?
- Tak. Obiecuję. 


***

Piotr usiadł za kierownicą, Maria obok. Lenka została z Krystyną, nie było sensu, aby jechali dwoma samochodami. Nie odzywała się. Milcząc spoglądała na domy migające jej za szybą auta. 
- Mario  - zagadnął Piotr. - Nadal się na mnie gniewasz? 
- Piotrze, przecież wiesz, że to nie o to chodzi.
- A o co? Przeprosiłem już tyle razy....
- Nie chcę twoich przeprosin, tylko zrozumienia. 
- Rozumiem cię aż za dobrze. Nie potrafię tak żyć. Potrzebuję cię. I nigdy nie usłyszysz ode mnie, że zachowałaś się jak dziwka, bo to wcale nie prawda. A właśnie o to ci chodzi.
- Co powiedziałeś? Jak?
- Wrzucił kierunkowskaz i zatrzymał się na poboczu.
- Tak, Mario. Nie zostałaś dziwką tylko dlatego, że poszłaś do łóżka z dwoma facetami w bardzo niedługim czasie. Mam dość owijania w bawełnę, powiem to, co myślę, a ty z tą prawdę zrobisz co  uważasz za słuszne.  Możesz mieć do mnie pretensje, że to moje potraktowanie cię w taki a nie inny sposób doprowadziło cię do stanu, w którym uważałaś się za osobę lekkich obyczajów, ladacznicę czy jak tylko to się zwie. Nie mogłaś, nie powinnaś tak się czuć, bo już wtedy byłaś dla mnie kimś bardzo ważnym. Już wtedy nie umiałem przejść obok ciebie obojętnie, już wtedy każdy twój uśmiech w moją stronę budził radość w moim sercu. Wiem, spieprzyłem w życiu kilka rzeczy, kilka naprawdę ważnych spraw, ale nie przekreślaj mnie w ten sposób. Ja już wtedy bardzo cię kochałem. Przyjście do twojego pokoju, ujrzenie cię w samym szlafroczku wcale mi sprawy nie ułatwiało. Byłaś....jesteś taka słodka! Mario, ja już wtedy byłem w tobie potwornie zadurzony! I jestem cały czas! Jeśli nie chcesz być ze mną, powiedz, a zerwiemy wszelkie kontakty. Widzieć cię a nie móc przytulić to największy z możliwych koszmarów! Kocham cię, kobieto! Rozumiesz!
- Tak Piotrze. Rozumiem. - odparła cicho i wtuliła się mocno w jego ramiona.





piątek, 13 kwietnia 2012

LIII.

Czekała na niego. Ani go to nie zdziwiło, ani też nie zaskoczyło. Po przywitaniu przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Jej zawsze zadbana i wypielęgnowana twarz z idealnym makijażem dziś tonęła w szarości . Wielkie cienie pod oczami świadczyły o nieprzespanych nocach.
- Dobrze się czujesz? - zapytał otwierając puszkę coca coli.
- Bywało lepiej - przyznała. - Miewam ostatnio problemy ze snem, a dlaczego pytasz?
- Widać zmęczenie na twojej twarzy. Muszę przekazać ci przykrą wiadomość.
- Tak? Jaką? -wystraszyła się, ale starała się tego po sobie nie okazywać.
- Paweł. Wiesz który? Ten, co pracował ze mną, zginął w wypadku samochodowym.
- Paweł? Zginął? Żartujesz sobie ze mnie.
- Nie. Gdzieżbym śmiał. No, co ty.. - zdziwiło go jej stwierdzenie.
- Ale przecież...Przecież ja całkiem niedawno z nim rozmawiałam....
- Tak? Nie wiedziałem, że jesteście ze sobą aż tak blisko.
- Jak? Co?Aaa. Byliśmy - zadecydowała, że przyjmie tą wersję. Powoli trawiła w sobie zasłyszaną informację - Próbowałam się do niego dodzwonić . Nie odbierał.... Jak to się stało?
- Wjechał pod tira. Był pijany. Nie miał szans.
- To dlatego nie odbiera telefonu....Kiedy.... kiedy to się stało? 
- Dwa dni temu. Wieczorem.
- Ojej. Jak mi przykro - rozkręcała się powoli - ja w to nie wierzę! Przecież niedawno z nim rozmawiałam! Mieliśmy.... Mieliśmy wspólne plany na przyszłość - jej myśli gotowały się w głowie. Wiadomość tak naprawdę bardzo ją ucieszyła, ale przecież nie mogła okazać tego Piotrowi. - I co ja teraz zrobię!? - uderzyła w płacz. Łzy zalewały jej piękną twarz, z nosa ciekło, a ona, biedna i opuszczona zaczęła szukać pomocy  w ramionach Piotra. Przytulił ja odruchowo do siebie.
- Jaka szkoda, jaka tragedia! Taki młody!  - Pociągała nosem jak dziecko, resztki tuszu rozmazały jej się po całej twarzy. 
- Nie, ja muszę się napić, aby to wszystko zrozumieć! Nie, to nie może być prawda! - podeszła do barku i zaczęła szykować sobie drinka.  - Chcesz? - zapytała Piotra.
- No, może jednego tak dla towarzystwa.  - odparł i wyszedł na chwilę do łazienki. Alina tylko na to czekała. Sięgając ręką w głąb barku wyciągnęła z niego niewielkie zawiniątko. Kilka kolorowych pastylek wrzuciła do drinka przygotowanego dla gościa. Całość solidnie zamieszała. Zanim wrócił, ona już siedziała na sofie z miną cierpiętnicy i powoli sączyła zawartość ze szkła. 
- Jak się czujesz? Już lepiej?
- Bo ja wiem.... Naprawdę wiązałam swoją przyszłość z Pawłem. On był taki szarmancki, uczuciowy, oddany. Jest mi bardzo przykro, że musiał odejść w tak młodym wieku - odpowiedziała dyplomatycznie.
- Tak. Przykład do naśladowania - zakpił Piotr, ale Alina go nie zrozumiała.
- Prawda? Taki prawy, odpowiedzialny...
- Mhm. Tak. Skończmy rozmawiać na jego temat, ok? Pogodziłaś się już z myślą, że jestem z Marią?  Mogę nadal nazywać cię swoją przyjaciółką? - zapytał nagle.
- Piotrze. Zawsze będziesz moim przyjacielem. A co do Marii... No cóż. Chyba nie mam innego wyjścia? - uśmiechnęła się do niego przymilnie - wypijmy za zgodę, ok? Już nie będę się jej czepiać.
- Dobrze. Trzymam cię za słowo. - odparł i delikatnie przechylił szklaneczkę. Drink mu smakował. Prowadzili delikatną, niezobowiązującą rozmowę. 
- Strasznie mocny ten drink - powiedział po pewnym czasie.
- Nie, taki jak zawsze. Może po prostu jesteś zbyt zmęczony. Chcesz się położyć?
- Nie nie. Muszę iść... - odparł i próbował wstać. Zakręciło mu się w głowie, nagle poczuł się bardzo zmęczony i pobudzony.
- Ale gdzie ty chcesz iść? Nie pozwolę ci w takim stanie. Nic wcześniej nie piłeś? - zapytała udając zdziwienie jego stanem.
- Nie. Przecież prowadziłem samochód. Chociaż... wczoraj gościłem się u sąsiada... Jakoś tak bardzo dziwnie się czuję.... Alinko, czy ty... czy ty mi czegoś nie dodałaś?
- Piotrze, ależ jak możesz?
- Naprawdę nie? Czuję się jak za gówniarza, wiesz? - nagle zaczął się śmiać.
- Dodałaś mi. Ach, ty łobuzie - śmiał się sam z siebie. Czuł, jak rośnie w nim pożądanie, jak przyspiesza mu tętno. Zaczął się pocić i stracił kontakt z rzeczywistością. Gadał sam do siebie, wydurniał się, łapał Alinę za pośladki, a ona przecież tylko na to czekała. Wykorzystując jego zamroczenie rozebrała go. Pieściła, dotykała, całowała. Gdy rozebrała także siebie, wyjęła aparat i zaczęła robić im zdjęcia. Piotr śmiał się, a potem, wtulony w jej ramiona, zasnął.

czwartek, 12 kwietnia 2012

LII.

- Słucham?
- Witam. W końcu udało mi się pana złapać. - powiedział głos w słuchawce. - Panie Piotrze, potrzebuję koniecznie aktu urodzenia pana siostrzenicy.
- A z kim ja rozmawiam? - zapytał nagle obudzony z drzemki Piotr.
- Przepraszam, powinienem się przedstawić. Andrzej Żmijewski pański adwokat.
- Aaa, to pan, panie Andrzeju. Proszę powtórzyć, o co chodzi?
- O akt urodzenia Leny Liwańskiej. Potrzebuję go do skompletowania dokumentów adopcyjnych.
- No tak. Miałem się tym zająć. Ale ostatnio tyle się wydarzyło, że całkiem o tym zapomniałem. Na kiedy jest on panu potrzebny? Kiedy chce pan złożyć dokumenty?
- Na wczoraj, panie Piotrze. Miał go pan dostarczyć w zeszłym tygodniu...
- No tak. Proszę mi dać jeszcze.... dwa dni? Może nawet mniej? Jeszcze dziś pojadę do Poznania.
-Proszę się pospieszyć.
- Oczywiście. Dziękuję.
Telefon całkiem rozbudził Piotra. Dochodziła czternasta. Wstał, przetarł dłońmi twarz, spojrzał w lustro i sam przestraszył się swojego wyglądu.
- Oj, chłopie, aleś się urządził! - powiedział do swojego odbicia i wszedł do łazienki. Potrzebował długiej kąpieli. Znów zadzwonił telefon. Maria.
- Marysiu, kochanie - powiedział, gdy odebrał rozmowę.
- Doszedłeś już do siebie? - zapytała Maria po chwili.
- Jeszcze nie całkiem. Chciałem ci podziękować za to, że zaopiekowałaś się Lenką, kochanie.
- Nie musisz. Zabieram ją z przedszkola. Idziemy na zakupy. Obiecałam jej to w zeszłym tygodniu, teraz nie mogę się już wycofać. Przywiozę ją do ciebie za jakieś trzy godziny.
- Dobrze, ale...Marysiu! Kochanie? Jesteś tam?- pytał z niedowierzaniem. A przecież sygnał słyszał doskonale. - A chciałem cię jeszcze raz, już ten ostatni, poprosić o drobną przysługę....
Westchnął. Postanowił, że zagada z nią później, w ostateczności, jeśli Maria nie zechce zostać z Lenką, zabierze ją ze sobą. Nie będzie miał innego wyjścia. Aby załatwić wszystkie sprawy do końca, postanowił zadzwonić do firmy. Po kilku sygnałach usłyszał w słuchawce głos szefa.
- Witaj szefie, to ja, Piotr. Czy wiadomo już, kiedy ruszamy ponownie?
-Witam cię. Do poniedziałku wszyscy mamy urlop. Informatycy wstawiają nowe zabezpieczenia, ten okres promocyjny muszą dokończyć oddziały, do których nas przerzucono. Istnieje ryzyko zbyt dużego  zamieszania.
- Czyli mam wolne? 
- Tak, Piotrze, masz wolne. 
- To dobrze. Muszę pojechać do Poznania. Jak Alina przyjęła wiadomość o śmierci Pawła?
- Nie wiem, nie dzwoniłem do niej jeszcze. A ty przy okazji nie mógłbyś przekazać jej tej wiadomości?
- Mogę. Dlaczego nie? Wiadomo już, kiedy będzie pogrzeb?
- Jeszcze nie. Policja nadal coś węszy przy jego ciele. Autopsja i takie tam.
- Jeszcze nie mają pewności, czy to jego wina?
- Nie wiem. Nie dopytuję. Dla mnie najważniejsze jest, że cała sprawa rozwiązała się dość szybko. A swoją drogą, kto by przypuszczał, że to właśnie on? Niby go podejrzewaliśmy, ale tak naprawdę to jeszcze w to nie wierzę. Lubiłem go.
- Ja kiedyś też. A swoją drogą, straszna kara go spotkała.
- Tak. Straszna. Gdybym potrzebował cię wcześniej, zadzwonię. Dobrze?
- Oczywiście, szefie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Odkładając telefon zamyślił się. Nadal nie wierzył w to, że Paweł był aż tak sprytny i sam wszystko zorganizował. Wskoczył w końcu pod prysznic, potem ogolił się i postanowił coś zjeść. Dochodziła piąta, niedługo Maria powinna wrócić z Lenką. 
Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, zmywał naczynia.
- Otwarte! - krzyknął w stronę korytarza. Drzwi otworzyły się i do mieszkania weszła jego siostrzenica.
- A gdzie Maria? - zapytał wycierając ręce i witając się z nią.
- Powiedziała, że nie chce cię widzieć na oczy. Pokłóciliście się?
- Tak jakby. Jak to , nie chce mnie widzieć na oczy?
- No po prostu. Masz tu kurczaka od babci i rosół. Moja babcia martwi się o ciebie. A jak jej powiedziałam, że po wódce, jaką wczoraj wypiłeś nic nie robisz tylko rzygasz i rzygasz, to już w ogóle bardzo się tobą przejęła. Bardziej niż Maria.
- Takie rzeczy obcym o mnie opowiadasz? - zapytał zdumiony i zawstydzony.
- No a co miałam powiedzieć? Przecież rzygałeś.
- No tak, ale .... nie mogłaś tego zachować dla siebie?
- Mogłabym, gdyby babcia nie spytała, jak się czujesz. No, ale jak już zapytała, to co jej miałam powiedzieć? I jakim obcym?
- No tak. - stwierdził załamany. - Teraz się będę jeszcze bardziej wstydził.
- Oj tam. Nie będziesz. Przecież babcia też czasami lubi się nalewki napić.
- Tak. Ale potem nie wymiotuje.
- No, nie. 
- Lenka, a co jeszcze mówiła Maria?
- Już nic. Też jakoś tak dziwnie dziś wyglądała. Oczy miała opuchnięte i cały dzień w okularach słonecznych chodziła. Mnie też kupiła okulary, wiesz? 
- Tak? Pokaż. - gdy oglądał nowy zakup siostrzenicy zastanawiał się, jak ma ją podpytać, by wyciągnąć coś jeszcze na temat Marii.
- A nie mówiła czasem, kiedy do nas przyjedzie?
- Nie. Mówiła tylko, że jakbym chciała, żeby mnie jutro zawiozła do przedszkola, to mam do niej zadzwonić. Ale jutro to już ty wujku mnie zawieziesz?
- No, nie bardzo, kochanie. Muszę jeszcze dziś jechać do Poznania. Mam tam kilka spraw do załatwienia. Chcesz jechać ze mną?
- A muszę?
- Właśnie miałem zamiar poprosić Marię, aby z tobą została. Ale jak nie weszła na górę, to chyba bardzo się na mnie gniewa. 
- To może ja do niej zadzwonię?
- Nie kochanie. Taką sprawę to ja muszę załatwić. Przygotuj sobie ubranka na dwa dni, spróbujemy. Jeśli Maria się nie zgodzi, będziesz musiała pojechać ze mną do Poznania.
-Ojej... - mała miała łzy w oczkach -ja tam nie chcę jechać!
- Lenka, spróbujemy. Ok?
- Ok. - odpowiedziała szlochając.

Zatrzymał się pod domem Marii. Dochodziła osiemnasta, w jej pokoju okno było otwarte. Co robiła? Czy myślała o nim? Czy tęskniła? Czy mu wybaczy?
- No, chodź wujku. Czy ty się boisz?
-Chyba tak, Lenko. Masz rację. Boję się.
- Marii? No co ty! Chodź. Ja będę z nią rozmawiać.
- No tak. Dorosła mi się tu znalazła. Chodźmy.
Zadzwonili. Otworzyła pani Krystyna. 
- O, witajcie.
- Witam, pani Krystyno. 
- Piotrze, czy już się dobrze czujesz?
- O tak. Już znacznie lepiej. Głowa mnie nie boli i nie wymiotuję. Czy... czy mógłbym z panią zostawić Lenkę na chwilę? Chciałbym porozmawiać z Marią. 
- Ależ tak, oczywiście. Chodź do mnie, kochanie.
Zatrzymał się przed jej drzwiami. Nie miał odwagi zapukać. Gdy to w końcu zrobił, nikt nie zaprosił go do środka. Zapukał jeszcze raz. Znów cisza. W końcu nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Zajrzał do środka. Leżała na łóżku, miała przymknięte powieki a na uszach słuchawki. Podszedł do niej. Gdy pogłaskał ja po ręce, zlękła się.
- Co ty tu robisz? - zerwała się ściągając słuchawki z uszu. Była zła.
- Muszę z tobą porozmawiać. 
Usiadła.
- O czym, Piotrze.
- O tobie, o nas, o krzywdzie, jaką ci całkiem nieświadomie wyrządziłem....
- I?
- Ale co i?
- I jakie wnioski wyciągnąłeś?
- Mario. Kocham cię. Czy to ci nie wystarcza?
-Nie, Piotrze. Nie. Nie rozumiesz mnie. A bez zrozumienia nie ma sensu budowania więzi rodzinnej.
- Mario, czy ty mnie odrzucasz? 
- Jeśli nie wiesz, dlaczego jestem na ciebie zła, dlaczego znalazłam się w ramionach Pawła, to co, według ciebie powinnam zrobić?
- Proszę cię, nie rób mi tego !  Bardzo cię o to proszę!                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      -Ale, co ja ci robię? Przecież to ty mnie nie rozumiesz!
- Rozumiem. I wiem, o co ci chodzi. Tylko.... nie umiem pogodzić się  z myślą, że to właśnie ja, przez swoje zachowanie, popchnąłem cię w ramiona tego ....fagasa. Sorry, nie mówi się źle o zmarłych. Teraz jesteś z siebie zadowolona? O to ci chodziło? Tak? Zresztą, zrobisz, jak uważasz. Przyjechałem do ciebie w innej sprawie, ale chyba nawet nie będę ci nią zawracał głowy. 
Wyszedł. Nie wybiegła za nim.
- Lenka, jedziemy! - zawołał, gdy znalazł się na dole.
- Muszę? - zapytała nieśmiało - Maria nie pozwoliła mi zostać?
- Nie zapytałem. Jest na mnie zła. Nie będziemy jej kochanie sprawiać kłopotu.
- Ależ o czym ty mówisz, Piotrze? Chcesz tą bidulinkę gonić autem  tam i nazad? Zapomnij. Zostanie ze mną. 
- Pani Krysiu, nie mogę tak, za plecami Marii.
- Możesz, możesz. I wcale nie za plecami. Gdybyś jej powiedział, na pewno by się zgodziła. 
- Pozwól mi wujku. Ja tam nie chcę jechać!
- I co ja mam zrobić? - zapytał na głos.
- Zostaw Lenkę. I jedź sobie - odparła Maria ze schodów.
- Mogę? - zapytał zadzierając głowę do góry.
- Tak. Idź już sobie. 
Krystyna pomogła Piotrowi wyjąć torbę z bagażnika. Maria nie zeszła do nich na dół. Zatroskany wsiadł w samochód i odjechał.
Długo zastanawiał się nad słowami i zachowaniem Marii. Czy ona trochę nie przesadzała? Ok, może się wygłupił, może niepotrzebnie zrobił całą tą aferę, ale jednak czy powinien się czuć z tym aż tak bardzo źle? Przecież ją po prostu kochał. Czy jest w tym coś dziwnego? Czy nie ma prawa czuć się zazdrosny i wyrażać swoich uczuć?
Wybrał numer do Aliny. Jeszcze dziś musi się z nią spotkać. Jutro, jak tylko uda mu się odebrać akt urodzin Lenki, wraca do Warszawy.

środa, 11 kwietnia 2012

LI.

- Dlaczego on do cholery nie odbiera tego telefonu? - złościła się Alina, po raz setny wybierając  numer. - Co ten gnój sobie wyobraża?
Przemyślała wczorajszą rozmowę z Pawłem i doszła do wniosku, że trochę przesadziła. Nie powinna na niego krzyczeć, przecież, gdyby tylko chciał, mógł narobić jej niezłego bigosu. A tego wuj nigdy by jej nie wybaczył. W pracy był teraz okropny zamęt, doszły im kolejne sklepy do obsługi po aferze wywołanej w Warszawie, nie miała nawet co śnić o kilku dniach wolnego. A bardzo zależało jej na skontaktowaniu się z Pawłem. Musiała. Po prostu musiała jeszcze raz wszystko z nim przedyskutować. Tak na wszelki wypadek. Bo gdyby postąpił tak, jak mówił..... Oj, ciężkie miałaby życie. I ta lafirynda. Ta małomiasteczkowa kobietka, która uważała się za boginię seksu i piękna. 
- Zniszczę cię. Zobaczysz. To tylko kwestia dni - wysyczała pod nosem i poszła po kolejnego drinka, ciągle wybierając niedostępny numer telefonu Pawła.


***

Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Dlaczego Maria tak bardzo wściekła się na niego? Czy nie rozumiała, że zazdrość jest podstawą miłości, a on kochał ją przecież tak bardzo? Dlaczego uważała, że powinien znać powód jej związania się z Pawłem? Nie umiał znaleźć poprawnej odpowiedzi. Błądził. Czuł się skrzywdzony i niedowartościowany. Jak mogła tak po prostu zamknąć drzwi przed jego nosem? 
Zajrzał do Lenki. Spała smacznie wtulona w swego starego, zniszczonego misia. Podszedł do niej, odgarnął jej włosy z czoła, pocałował i wychodząc, zostawił drzwi otwarte. 
Wciągnął koszulkę i spodnie od dresu. Postanowił pogadać z sąsiadem. Może on bardziej rozumie kobiety? Wziął ze sobą butelkę whisky i zastukał do drzwi.
Po chwili już był w środku.
- Cześć Szymon. Potrzebuję męskiego wsparcia. Nie masz nic przeciwko?
- Jasne, że nie. Siadaj. Siadaj i opowiadaj, bo widzę, że coś się wydarzyło.
Piotr rozejrzał się po mieszkaniu. Było bardzo interesujące.
- Ty tu naprawdę masz wszystko. Cały świat w jednym kącie. - zagadnął.
- No, nie cały. Ale, masz rację, wiele już zwiedziłem. Zawsze coś ze sobą przywożę. Ale czasami mam dość tej graciarni. Powinienem powyrzucać część, aby zrobić miejsce na kolejne zdobycze.
- No, co ty. Nie żałowałbyś?
- Właśnie z tego względu tylko o tym gadam, a nic nie robię. Co tam u was słychać? Jak Maria? - zapytał podając Piotrowi szklaneczki.
- No właśnie. Maria. Wypijmy za jej zdrowie.
Potem pili za zdrowie Moniki, która Szymonowi bardzo przypadła do gustu, potem za kobiety, i jeszcze za  podróże, a potem już tylko marudzili.
- Bo widzisz, Szymko. Mogę mówić do ciebie Szymko, co nie?
- Jasne, że możesz. 
-No to widzisz, Szymko, ja ją kocham, ale jej nie rozumiem. Wiesz? Nie rozumiem tej kobiety choć ja kocham.
- Hehhe, Ameryki, to ty chłopie nie odkryłeś. Ja też kobiet nie rozumiem. A chciałbym.
- Chciałbyś? To tak jak ja. Ni cholery nie rozumiem. A Marię kocham. Bardzo kocham i strasznie o nią zazdrosny jestem. I żenić mam się z nią niedługo, chociaż nie wiem, czy jeszcze mam czy już nie mam.... Nie rozumiem, ni cholery z tego wszystkiego nie rozumiem. Ona to już mnie chyba nie chce.
- A tam, nie chce. Ty to ją chłopie chociaż masz. A ja? Jak mam Monikę poderwać, jak nie wiem, czy ona mnie chce? Za stary już jestem na randki, smsy o miłości....kwiatki jej tylko kupić umiem. A ona taka śliczna, taka piękna jest.
-No to czemu ty się chłopie za nią nie bierzesz? Dzieciak ci przeszkadza?
- Nie, no co ty. Dzieciak? Zawsze chciałem mieć syna...Polej jeszcze...
- Poczekaj, ja zaraz wracam, sprawdzę tylko co z moją córeczką się dzieje.... Córeczka. Fajnie brzmi. Będzie moją córeczką. Już niedługo! Z Marią czy bez, Lenka będzie moją córeczką!

***

Całą noc przepłakałam. Obiecałam sobie, że nie będę, a jednak. Mama od razu spostrzegła, że doszło między nami do sprzeczki. Stwierdziła tylko:
- Czas najwyższy. Małżeństwo poznać się przecież musi z każdej strony! A już się obawiałam, że wy oboje tacy ułożeni, tacy święci jesteście. Ja z twoim ojcem nie raz i nie dwa koty darłam. A kochałam przecież cały czas. I on mnie też.
Łatwo jej mówić. Nie byłam tak silna jak ona i ta sprzeczka z Piotrem wyprowadziła mnie z równowagi. Może on naprawdę mnie nie rozumiał? Może nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mnie krzywdzi tymi podejrzeniami, insynuacjami? Jak miałam mu wytłumaczyć swój gniew i żal, jeśli sama tak do końca go nie rozumiałam? Wstydziłam się. Teraz, po fakcie, wstydziłam się tego, że tak szybko wpadłam w ramiona Pawła, że tak łatwo dałam mu się oczarować i tak szybko doszło między nami do zbliżenia. Co tak naprawdę miał sobie o mnie pomyśleć Piotr? No właśnie. Co?

***

Poranek okazał się dla Piotra bardzo okrutny. Nie wiedział, co się dzieje, nie kojarzył potwornego bólu głowy ze skutkami wczorajszego picia. 
- Wujku, wstawaj - krzyczała gotowa już do wyjścia Lenka - musisz zawieść mnie do przedszkola! No, już! - widząc, że Piotr nie reaguje na jej wrzaski podeszła do łóżka i ściągnęła z niego kołdrę. - A dlaczego ty śpisz w dresach? Nie masz swojej pidżamki? I gdzie jest Maria? Myślałam, że to ona zrobi mi dziś śniadanko. Wujku, ja mówię do ciebie! Czy ty mnie słyszysz? 
- Tak, kochanie. Słyszę. Aż za bardzo.
- Wstań, wujku. Proszę.
- Już za chwilkę. Dobrze?
-Ale ty tak mówisz cały czas! A ja chcę jechać do przedszkola!
- A co by się stało, jakbyś dziś nie pojechała?
- Ależ ja muszę, wujku! Dziś mamy przedstawienie! Nie mogę nie iść! No proszę! Wstań już! I w ogóle, to dlaczego tak bardzo śmierdzisz? Jak.... jak mama czasami.....
Zerwał się na równe nogi. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Lenkę otrzeźwiło go na chwilę. Złapał się za głowę. Bolała okrutnie. Spojrzał przekrwionym wzrokiem na małą.
- Przepraszam cię, kochanie. To się już więcej nie powtórzy. Miałem po prostu wczoraj zły dzień. 
- No tak. - zapłakała Lenka - A ja teraz sama mam do przedszkola pojechać? Dzwonię do Marii. Ona na pewno mi pomoże. 
- Dobrze. Zadzwoń. Ja nie dam rady - odparł i pobiegł do łazienki. - Powiedz jej, że się bardzo źle czuję. Dobrze?
- Nie. Powiem jej że piłeś, a teraz będziesz rzygał.
- Proszę Lenka, nie!
Ale było już za późno. Właśnie jego siostrzenica zdawała całą relację przez słuchawkę.
- A widzisz! Na Marię zawsze mogę liczyć! - krzyknęła w stronę łazienki. -Zaraz przyjedzie po mnie i zawiezie mnie do przedszkola. A ty masz iść do łóżka. W pracy i tak nie będziesz dziś potrzebny. Tak powiedziała Maria!