Słońce znów wyjrzało zza chmur, pogoda była cudowna, wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Po kilku ciężkich dniach w pracy , związanych z nadrobieniem zaległości, ponownym przejęciem oddziałów i przyzwyczajeniem do nowych zabezpieczeń życie w firmie wróciło do swego naturalnego rytmu. Zbliżał się miesiąc lipiec. Lada dzień powinna nadjechać Martyna, która miała już serdecznie dość swojej matki i jej nowego kochanka. Pan doktor był miły, i owszem, a czasami wręcz zbyt miły. Dziewczyna miała wrażenie, że gdyby tylko kiwnęła na niego palcem, należałby do niej. Te ciągłe umizgi, prezenciki, sekreciki... O ile ona nie rozumiała matki, tak jej brat, Tomasz, dogadywał się z gościem idealnie. Byli siebie warci - często myślała Martyna - jeden i drugi leniwy, obaj powolni i bardzo niezdecydowani. Matce podobało się matkowanie dwóm dorosłym facetom. Może kawusi ? Może kanapeczkę? Dziewczyna już nie była w stanie dłużej tego znieść. Tęskniła za ojcem. Miała z nim bardzo dobry kontakt. Ale teraz, przed ślubem Marysi, nie było sensu gnać pół świata tylko po to, by za miesiąc wracać. Tym bardziej, że Marysia poprosiła ją, by została druhną. U babci na pewno znajdzie się dla niej ciepły kąt nie tylko w budynku, ale także i w sercu.
Maria była rozpromieniona. Pogodziła się z Piotrem, wybaczyła mu, a wręcz doszła do wniosku, że tak naprawdę sama nie wie, czego się uczepiła. Był z nią, kochał ją i to było teraz najważniejsze. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Przyjaźń, jaka nawiązała się między nią i Lenką także kwitła. Mała nabrała do niej takiego zaufania, że czasami Piotr był o to zazdrosny.
- My jesteśmy kobiety, Piotrze. Rozumiesz? Kobiety! Pochodzimy z tej samej planety i musimy się idealnie rozumieć. Z tobą to już inna śpiewka - naśmiewała się z zachowania swojego narzeczonego.
- No tak! - ripostował Piotr. - Psa sobie kupię, będę miał z kim gadać!
- A kiedy? Kiedy? Wujku! Kiedy sobie psa kupisz? Najlepiej takiego ze schroniska.... Proszę, kup sobie pieska.... ja będę się nim opiekować..... no proszęęęęę...... - błagała Lenka, gdy przypadkiem usłyszała rozmowę dorosłych.
- Oj, nie. Żadnych psów! Kotek jest u babci. Nie wystarczy ? - przeraziła się Marysia i wyobraziła sobie to trzypokojowe mieszkanie z Lenką i psem. - Kto będzie z nim na spacer wychodził? A wiecie, ile to sierści się po domu poniewiera, gdy zwierzę jest ? Nie, nie. Ja się nie zgadzam.
- Ależ Marysiu..... Ja tak pięknie was proszę.....Bardzo chciałabym mieć takiego pieska do kochania!
- Ależ króliczku, pieska nie da się tylko kochać. Pies potrzebuje opieki i odpowiedzialności. Pracujemy, ty chodzisz do przedszkola, musielibyśmy zamykać go w domu na pół dnia!
- Marysiu, a ty miałaś kiedyś pieska, prawda?
- Tak, kochanie. Miałam. Jak byłam w twoim wieku. Miał na imię Misiek. Ale nie był mój. To był pies mojego taty. Mój tato był jego panem i tylko jego się słuchał. Ale nas też kochał i jak wracaliśmy ze szkoły, to merdał ogonkiem na nasz widok .
Lenka posmutniała. Marysia, wspominając cudowne lata młodości zdała sobie sprawę, że przesadziła trochę. Zamiast ostudzić entuzjazm małej, pokazała jej słowami, jakie to może być piękne.
Mała spojrzała się na nią wielkimi, szklącymi oczami i wyszła do swojego pokoju.
- No, to teraz narobiłam.... - posmutniała i spojrzała na Piotra. - Ona powinna tutaj wrócić, tupać nóżkami, zalewać się łzami, mówić, że jej nie kochamy, że nie chcemy dla niej dobrze...
- Mhm. Ja pewnie bym tak zrobił.
- No, ja tak czasami robiłam.
- Ale nie ona, kochanie - Piotr przygarnął ja do siebie i przytulił.- Jest na to zbyt dorosła, zbyt dojrzała.
- Tak. Taka nasza duża mała Lenka.....I co ja mam teraz zrobić? W tym domu pies? Bardzo czarno to widzę.
- No, a jakby tak twoją mamę namówić? Macie podwórko, przecież nawet jeszcze buda jest. Może by się zgodziła?
- Bo ja wiem..... Śmierć Miśka bardzo przeżywała. Cieszyła się nim tylko dwa tygodnie dłużej niż tatą. To było wtedy takie smutne. Pies był stary, ale zmarł z tęsknoty. Zawsze tak powtarza. Musimy ją o to poprosić. Lenka jest taka niepocieszona!
- Kochana jesteś, Mario!
- Nie mów hop, Piotrze. Na to jeszcze za wcześnie. Pojedźmy do mamy, porozmawiam z nią, jeśli wyrazi zgodę, jeszcze dziś zajmiesz się naprawą budy. Stoi nieużywana od kilku lat!
- Ok, jedźmy!
Lenka wyszła z pokoju z zaczerwienionymi oczami. Płakała. W samochodzie nie chciała z nimi rozmawiać. Maria nie chciała mówić jej o nowym pomyśle, bo gdyby nie wypaliło, skrzywdziłaby ją jeszcze bardziej.
Jeszcze nie zdążyła dobrze przywitać się z mamą, gdy ta już podniosła raban o to, że jej wnusia jest taka mizerna i smutna.
- Wy to karmicie w ogóle to dzieciątko ? - krzyczała. Piotr położył uszy po sobie i schował się za plecami Marii.
- Mamo! Oczywiście że ją karmimy!
- To dlaczego taka smutna i zapłakana?
- To nie ich wina, babciu, nie krzycz - powiedziała Lenka i starła świeżą porcję łez z policzków.
- A czyja? Dziecko moje? Chodź do mnie, opowiesz mi wszystko po kolei. A wy się rozgośćcie.
No i tyle było z ich rozmowy z mamą. Maria zaparzyła kawę, ukroiła placek z jabłkami i wyszli na dwór. Pogoda była piękna. Rozmawiali na temat ślubu, omawiali różne kwestie. Jakie kwiaty? Kto zostanie drużbą? Bratanka , Tomasza, Maria nie chciała prosić. Martyna nie żyła z nim ostatnio w zgodzie, chciała to uszanować.
Nagle zza rogu domu wynurzyły się dwie postacie. Mała i duża, korpulentna.
- Piotrze, Lena ma do ciebie wielką prośbę.
- Słucham cię słoneczko.
- Wujku, naprawisz tą starą budę? Powiedz proszę, że naprawisz....
- Mhm. Ale po co?
- Bo.....bo babcia chce mieć psa!
- Babcia?
- No, będzie mieszkał u babci na podwórku, ale to będzie mój pies. I koniecznie musi mieć na imię Lessie. Był taki pies. Maria mi czytała. I ja też chcę mieć Lessiego.
- Ale kochanie Lessie była suczką. Ty chcesz mieć psa czy suczkę?
- Mnie jest wszystko jedno. A tobie, babciu?
- Mnie też. Grunt, aby tobie się podobał.
- O nie, moje kochane. Jak piesek ma mieszkać u babci, to babci też musi się podobać. Jutro wszyscy razem pojedziemy do schroniska.
- Super! Dziękuję wam! Będę miała pieska! Kocham cię mój piesku! Kooocham!
Piotrowi nie pozostało nic innego, jak zaopatrzyć się w młotek, gwoździe, deseczki i iść w róg ogrodzenia naprawiać to, co zostało z Miśkowej budy.
Następny dzień strasznie dłużył się Lence. Nie mogła doczekać się, aż w końcu ktoś po nią przyjedzie i zabierze ją do jej pieska. Jeszcze nie widziała, jak wygląda, ale bardzo cieszyła się, że będzie jej! A dziś, jak na złość, Piotr się spóźniał. Już większość jej kolegów poszła do domu, ona musiała czekać.
- Oby tylko nie zapomnieli. Oby pamiętali. - powtarzała w myślach wyglądając przez okno i wpatrując się w każdy przejeżdżający drogą samochód.
- Gdzie on jest? - martwiła się i co chwila pytała panią o godzinę.
W końcu nadjechał. Zanim wszedł do budynku, Lenka już była spakowana i przygotowana do wyjścia.
- Wujku, dlaczego tak późno? Ja tu czekam i czekam....
- Kochanie, pojechaliśmy po babcię. Teraz jedziemy po pieska.
- To super! Chodźmy!
Schronisko przytłaczało. Ilość psów i kotów czekających na nowego pana była ogromna. Miła pani oprowadziła ich po boksach, pokazywała różne psy, opowiadała o nich. Lenka nie chciała słuchać, chciała, aby jej piesek sam ją dostrzegł. Jeśli pies polubi ją, to już ona jego na pewno!
Zaglądała za siatkę. Niektóre psy szczekały, były takie, co warczały na nią. Inne tylko patrzyły albo wcale nie reagowały. Nie wkładała paluszków przez siatkę, bała się. Ale wiedziała, że musi go znaleźć, że on tu na pewno jest i czeka. Jej pies. Jej Lessie.
Patrzyła im prosto w oczy, bała się, że przegapi sygnał. Jaki? Nie wiedziała. Ale przecież nie przyszła tu na darmo. Maria podeszła do niej, bała się, czy Lenka nie wpadnie na jakiś głupi pomysł i na przykład nie wypuści zwierząt. Ale nie, ona tylko stała i patrzyła w jeden punkt. W sam koniec klatki. Siedział tam czarny, dość spory kundelek z lekko dłuższą sierścią, z jednym uchem postawionym w szpic, a drugim oklapniętym. Liżąc swoją łapkę i kręcąc od czasu do czasu łbem również wpatrywał się w Lenkę swymi brązowymi ślepiami. Nie szczekał, nie warczał, patrzył. I czekał, aż ktoś go pokocha.
- A ten piesek? Proszę pani! Ten czarny, tam w rogu, jak ma na imię?Jest taki słodki... Prawda,babciu?
- Który, kochanie?
-Ten, co sobie liże łapkę. Widzisz go? Nie będzie za duży?
- Nie kochanie, jest piękny.
- Może być mój? Nasz?
- To jest Trotyl. Młody pies, jeszcze nie ma pół roku. Grzeczny, dobrze ułożony. Trafił do nas, jak był bardzo mały. Nie ma za sobą zbyt wielu traumatycznych przeżyć, ale też i nie zna uczucia miłości. Będziesz go kochać? - zapytała pani, która oprowadzała ich po schronisku. - ale to będzie raczej duży pies. Proszę spojrzeć na jego łapy.
Lenka podeszła do Trotyla. Trochę się bała, ale w momencie gdy pies otworzył pysk i całą długością języka przywitał jej dłoń, już go pokochała. Po chwili wtulała się w jego sierść i mówiła mu do ucha:
- Jesteś mój, Trotylku, mój. Tylko mój! I nie dam ci na imię Lessie. Jesteś mój mały kochany Trotuś!
Spędzili w schronisku ponad dwie godziny. Pies musiał się do nich przyzwyczaić, nie można było zabrać go od razu. Lence było przykro, że piesek, choć już pokochany i jej, nie mógł z nią do domu pojechać. Ale pani obiecała, że za kilka dni będzie to możliwe. Jutro znów go zobaczy. I to było najważniejsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz