Cały dzień spędziłam na bieganiu i załatwianiu spraw związanych ze ślubem, ale opłacało się. Co prawda wszędzie spotykałam się ze zdziwieniem, że nie ma przy mnie mojego narzeczonego, ale jakoś udawało mi się bez szczegółowych tłumaczeń sprawę wyjaśniać. Piotr pracował. Ja i tak nie miałam co ze sobą zrobić. Każde zajęcie odpędzało ode mnie myśli o kłopotach w pracy, a to już wystarczyło, bym czuła się lepiej. Najtrudniej było u księdza. Znał mnie od lat, cieszył się, że w końcu zdecydowałam się założyć rodzinę, ale nie potrafił zrozumieć, że mój przyszły mąż nie ma dla mnie czasu w takim momencie. Decyzja na całe życie, skłaniająca do przemyśleń i odpowiednich kroków i tak dalej i takie tam. Byłam cierpliwa. Obiecałam, że jeszcze przed ślubem będzie miał okazję poznać Piotra na naukach przedmałżeńskich. A swoją drogą, myślałam, że takie rzeczy wyszły już z użytku. No, cóż. Błędnie myślałam.
Z salą na imprezę też miałam problem. Ciężko było pogodzić datę ślubu z wolnym lokalem. W końcu zdecydowałam się na niezbyt duży dworek pod Warszawą o dźwięcznej nazwie " Kraina Szczęścia". Mało oryginalne, ale niech tam. Lepsze to, niż nic. Jeszcze ustalenie menu, muzyki, sukni, dokumentów i sama nie wiem, co mnie w międzyczasie zaskoczy.
Wracając samochodem do domu czułam się szczęśliwa i bardzo rozkojarzona. Już chciałam dzwonić do Piotra, podzielić się z nim nowymi informacjami, ale nie mogłam. Był dziś na zebraniu, nie odebrałby i tak telefonu. Korciło mnie. Sama ze sobą nie mogłam wytrzymać. Skupiłam swoje myśli na naszych wspólnych przeżyciach. Na pierwszym spotkaniu w firmie, na wspólnych posiłkach, częstych kontaktach na korytarzu czy też w sprawach zawodowych. Przyszło mi wtedy do głowy, że tak naprawdę z nikim nie spotykałam się tak często, jak właśnie z nim. Czy tego wymagała od nas nasza praca? Nie byłam całkiem pewna. Obiecałam sobie, że przy najbliższej okazji wypytam się go szczegółowo o wszystko. Moje myśli uciekły do wczorajszego popołudnia. Na twarzy poczułam swój własny uśmiech. Był taki zdziwiony moim zachowaniem. Zaskoczony. Ale szybko przystąpił do zabawy. W gruncie rzeczy ja też byłam zdziwiona. Nie spodziewałam się go tak wcześnie. Gdy już przyłapał mnie na kąpieli, musiałam coś wymyślić. I wyszło całkiem nieźle. Miło, zaskakująco dla nas obojga. Na samo wspomnienie wczorajszych wydarzeń poczułam motylki w podbrzuszu. Tak bardzo chciałam być teraz z nim! Z moim Piotrem.
Dochodziła druga, gdy przejeżdżałam w pobliżu przedszkola Lenki. Postanowiłam zatrzymać się i zabrać ja ze sobą do domu. Budynek, w którym mieściło się przedszkole był bardzo okazały. Jedna z najdroższych prywatnych placówek w Warszawie. Piotr nie miał wyboru, wolne miejsca w państwowych przedszkolach były pozajmowane na kilka lat do przodu.
Weszłam do środka. Miła pani zaproponowała mi krzesło i poszła do sali, gdzie odbywały się zajęcia grupy Lenki. Ponieważ Piotr już wcześniej zgłosił możliwość odbioru swojej siostrzenicy przeze mnie, nie miałam z tym najmniejszych problemów.
- Witaj, kochanie - przywitałam się.
- Cześć. - odparła bardzo zasmucona. Podziękowałam pani, która ją przyprowadziła i wyszłyśmy. Minka Lenki nie dawała mi spokoju. Czekałam, aż odezwie się sama, ale gdy to nie nastąpiło, postanowiłam zapytać, co się dzieje. Wsiadłyśmy do samochodu. Złapałam ją za jeden z końskich ogonków przewiązanych czerwonymi kokardkami i bawiąc się nim delikatnie, zapytałam, co się stało. Nie chciała mówić. Odwróciła główkę w stronę okna i milczała.
- Kochanie, musisz mi powiedzieć, dlaczego jesteś taka smutna.
- Nie muszę. - odparła z goryczą.
- Masz rację, nie musisz, ale bardzo chciałabym, abyś powiedziała mi, co cię trapi.
Nadal milczała.Pogłaskałam ją po głowie, odwracając jej twarzyczkę w moją stronę. Jej oczka były pełne łez, z noska ciekło, a jej spojrzenie było bardzo smutne. Odpięłam pasy, wysiadłam z samochodu i podeszłam do niej bliżej.
-Lenka, co się stało?
- Nic. - odparła teraz już jawnie szlochając.
-Ale przecież widzę, że nie wszystko jest w porządku. Bardzo cię proszę, kochanie, powiedz mi, kto sprawił ci tak wielką przykrość? A może to ja coś zrobiłam nie tak? Albo pani nauczycielka? A może dzieciaki?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Wsiadłam do samochodu na tylnym siedzeniu, wyjęłam ja z siedziska i posadziłam sobie na kolanach. Nie mogłam zostawić jej przecież z takim nastrojem samej. Jak nie powie, o co chodzi, wrócę do nauczycielki i dopytam - postanowiłam. Przez dłuższą chwilę pozwalała kołysać się na kolanach i wtulając swe malutkie ciałko we mnie szlochała.Gdy się trochę uspokoiła, znów zapytałam:
- Opowiesz mi, co się wydarzyło? Serce mi się kraje gdy patrzę na twoją zapłakaną buzię.
- Kraje ci się? Ale jak? - zapytała.
- Tak w przenośni, kochanie. Tak się mówi, jak ktoś cierpi widząc cierpienie innych.
- Wcale nie. Moje koleżanki nie cierpiały ze mną.
- Jak to nie cierpiały? A miały powód?
- Tak! Powinny! A one się ze mnie śmiały i wołały na mnie sierota! Marysiu, czy ja naprawdę jestem sierotą?
- Zaczekaj. Jak to - śmiały się? A co pani na to ?
- No, pani kazała im się uspokoić i mnie przeprosić, ale one nie chciały tylko ciągle wołały :Sierotka, nie ma mamy, nie ma taty! Sierotka! To bolało! Mówiły, że jak nie mam rodziców, to jestem sama i nic nie warta, że one mają i mamusię i tatusia, a jak im powiedziałam, że ja mam babcię, to one twierdziły że mają nawet po dwie albo i trzy babcie i jeszcze mają dziadków a ja nie. Marysiu. Czy ja jestem sierotą? I kto to jest sierota? Czy to coś złego? Czy dlatego, że ja nie mam rodziców, jestem zła?
Przytuliłam ja do siebie jeszcze mocniej, chcąc uspokoić ten wielki strach i lęk w tak niewielkim ciałku. Jak jej to wytłumaczyć?
- Widzisz, kochanie, ja też jestem trochę sierotą. Mój tata nie żyje. A. I twój wujek Piotrek jest sierotą. Taką jak ty. Nie ma mamy i nie ma taty. Odeszli. Umarli. Ale w tym, że ktoś jest sierotą nie ma nic złego! Twoja mamusia także odeszła. Umarła, bo była bardzo chora. Tak, jak mój tato. Twoje koleżanki powinny się cieszyć, że ich rodzice żyją, ale nie mają najmniejszego powodu aby naśmiewać się z ciebie! Nie ma żadnej, ale to żadnej twojej winy w tym, że twoi rodzice odeszli. To jest przykre, jak rodzice odchodzą, jak muszą zostawić swoje dzieci i iść do nieba, bo nie mają sił, by dalej żyć, ale nie ma w tym nic złego. Zresztą, kochanie, ty już niedługo będziesz miała nowych rodziców! Wiesz?!
- Jak to, nowych rodziców? - zapytała zdziwiona.
- Bo jak wiesz, ja i twój wujek zamierzamy się pobrać. Będziemy rodziną. A ty naszą córeczką. Zaadoptujemy cię, jeśli tylko będziesz chciała oczywiście - dodałam na wszelki wypadek.
- I będę mogła mówić na was mamo i tato?
- Mhm - kiwnęłam głową. - I będziesz miała wujka, i kuzynów.
- Ojej! Chciałabym tak bardzo ! - odparła ucieszona.
- To bardzo się cieszę, kochanie. Ja też bardzo chcę, żebyś była moją córeczką.
- A kiedy to będzie?
- Już niedługo. Za niecałe dwa miesiące bierzemy ślub, a potem cię zaadoptujemy.
- Za dwa miesiące? Jakiego dnia?
- Siedemnastego sierpnia, kochanie.
- Siedemnastego sierpnia? To jest dzień urodzin mojej mamy....
***
Dzień bardzo mu się dłużył. Nie mógł się skupić, co chwila przywoływał się do porządku. Tak bardzo rozpraszały go myśli o Marii. Gdzie jest? Co udało jej się załatwić?
Po spotkaniu pobiegł do szefa, by dowiedzieć się o nowych poczynaniach policji, która została zaangażowana w ściganie hakera. Istniało ryzyko, że osoba ta poszerzy pole działania i zacznie atakować inne komputery mieszając i rozwalając firmę. Na to nikt nie mógł patrzeć z obojętnością. Należało natychmiast podjąć odpowiednie środki.
- Jeszcze nic, Piotrze. Cały czas przesłuchują wszystkich i szukają. Na ten moment centrala nas odcięła. Jeśli w przeciągu dwóch tygodni nie rozwiążemy problemu, idziemy wszyscy na bruk. Sprawa wygląda poważniej, niż myśleliśmy. Obawiają się o dane, do których ktoś może mieć dostęp. A to oznaczało by upadek naszej firmy. Jest źle. Bardzo źle. Nasze placówki zostały przejęte przez inne oddziały.
- Ale może mają już jakieś podejrzenia? Mówiłeś im o Pawle? Alinie?
- Tak, oczywiście. Sprawdzają. Ciebie też chcą przesłuchać. I Marię.
- Ok, zgłoszę się do nich.
Czekały na niego we dwie. Szczęśliwe jak nigdy dotąd. Maria bardzo cieszyła się z dzisiejszej rozmowy z Lenką. Mała już nie płakała, była zadowolona i szczęśliwa. Twierdziła, że data ślubu pokrywająca się z datą urodzin jej matki to dobry znak. Oby miała rację!
W końcu wrócił. Późno. Lena już była gotowa do spania, gdy wszedł.
- Piotrze, co się stało? Wyglądasz na bardzo zmęczonego.
- Bo tak jest, Marysiu. Dziękuję ci, że zajęłaś się Lenką. To był straszny dzień. Policja maglowała mnie cztery godziny. Ponieważ dużo wiem o naszej firmie, mam wiele znajomości i jestem potencjalnym kandydatem do zajęcia stanowiska szefa jestem jednym z głównych podejrzanych w tej całej aferze. Ty zaraz za mną. Powiedziałem im, że zjawisz się jutro o dziewiątej na posterunku. Będziesz mogła?
- Ależ tak. Jasne. Ale...co ja im powiem? Przecież nic nie wiem...
- I właśnie to im powiesz. Mam nadzieję, że nie potraktują cię tak jak mnie. Mam zakaz opuszczania miasta. Wypuścili mnie tylko dlatego, że szef się za mną wstawił. Mało brakowało, a okazałoby się, że sam na sobie stryczek powiesiłem. Szukają bardzo po omacku. Podobno sprawdzili już i Pawła i Alinę, oboje są czyści na ten moment. Nie rozumiem tego wszystkiego. Centrala nas odcięła. Mamy dwa tygodnie na rozwiązanie sprawy, inaczej zamkną oddział.
- Ojej. Ale się narobiło - odparła przestraszona Maria.
Podszedł do niej i przytulił.
- Nie martw się kochanie, nie pozwolę nikomu nas skrzywdzić. Opowiedz, co ty ustaliłaś.
- Och, przy tych wszystkich ostatnich wydarzeniach nie jestem pewna, czy ma to teraz jakieś znaczenie- odparła rozgoryczona.
- Mario! No co ty! Przecież to tylko chwilowe trudności. Chodź tu do mnie.
Gdy podeszła, posadził ją sobie na kolanach jak małą dziewczynkę.
- Kochanie, wszystko się ułoży i będzie tak, jak należy. Odrobinka wiary. - szeptał do niej i przytulał.
- Ja też chcę na kolanka - odparła Lenka, która nie mogła zasnąć. Właśnie stanęła w drzwiach do salonu.
- To chodź tu do nas. - odparł Piotr ze śmiechem. - Jeszcze nie trzymałem dwóch kobiet na kolanach ! - zażartował. Przytuliły się do niego.
- Wujku, a wiesz, że ja wiem, kiedy będzie ślub? I że będę mogła mówić do ciebie tato? A do Marii mamo? I że będę miała kuzynów? Martynka będzie moją kuzynką. Wiesz?
- Cieszysz się, kochanie? - zapytał.
- Bardzo! Najbardziej cieszę się, że znów będę miała mamę. Marysia nie wygląda jak moja mama, ale ją też kocham.
Nagle dorosłych zaczęły bardzo szczypać oczy. Musieli je dyskretnie wycierać. Maria aż poszła do łazienki i wydmuchała nos.
- I cieszę się, że ty będziesz moim tatusiem, wujku. Nie znam mojego taty. Mama mówiła, że umarł jak byłam malutka. I wiesz co wujku, jak wy bierzecie ślub tego samego dnia, co urodziła się moja mama, to musi być bardzo dobry znak, prawda?
Piotr spojrzał na Marię.
- To przypadek - szepnęła. - Nie znałam daty urodzin twojej siostry.
- To na pewno jest dobry znak. Odparł i przytulił je obie do serca. Był taki szczęśliwy. Wiedział, że w końcu dopłynął do odpowiedniej przystani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz