Pomimo tego, że wyruszył tuż po szóstej i gnał ile fabryka dała, ciągle miał wrażenie, że nie zdąży. Nawet nie chciał myśleć o takiej możliwości. Droga miejscami była zakorkowana, czasami traktor jadący dwadzieścia km na godzinę spowalniał ruch. Bardzo się niecierpliwił. Czuł, że narasta w nim złość. Starał się uspokoić i myśleć racjonalnie. Telefon nie dzwonił, a to przecież też była dobra wiadomość. W końcu, tuż przed dziesiątą znalazł się pod szpitalem. Dowiedział się tylko tyle, że Mariola nadal żyje, ciągle podłączona jest do respiratora, który wspomaga jej nikły oddech. Nie wpuszczono go na salę do niej. Musiał poczekać na godziny odwiedzin. Miał do dyspozycji trochę czasu, więc postanowił podjechać do mieszkania i zobaczyć, co się w nim dzieje. Z grzeczności najpierw zapukał do drzwi pani Ewy. Otworzyła po chwili.
-Dzień dobry. Przepraszam, że tak z samego rana, ale właśnie przyjechałem.
-Witaj, Piotrze. Dobrze że jesteś. Policja już oddała mi klucze od twojego mieszkania. Chyba nic konkretnego nie znaleźli. Przykro mi, że nie upilnowałam.
-Pani Ewo ! Nawet bym nie chciał, żeby pani próbowała! Nie może pani narażać swojego życia z powodu kłopotów w mojej rodzinie. Chętnie tylko rzuciłbym okiem na to, co tam się stało.
-Już daję panu klucze. Próbowałam tam trochę ogarnąć, ale część mebli nie nadaje się już do niczego.
- Domyślam się. I dziękuję serdecznie za wszystko, co pani zrobiła!
-A panie Piotrze, był pan już u siostry ?
-Byłem w szpitalu, ale nie pozwolili mi do niej wejść. O jedenastej dopiero będę mógł. W godzinach odwiedzin.
- No tak. Teraz wizyty i inne cuda tam się dzieją. Przykro mi, że z pana siostrą nie jest najlepiej.
-Mnie także, pani Ewo. Tym bardziej, że Lenka cały czas czeka na swoją mamę.
-Biedactwo. A jak jej jest w Warszawie?
- Powoli się przyzwyczaja. Ale tęskni za Mariolą i to jest najgorsze.
-No tak. To matka przecież. Ale nie wolno nam tracić nadziei.
-Tak. Nie wolno.
Piotr kiwając głową skierował się w stronę drzwi. W czasie włamania drzwi zostały zdjęte z zawiasów. Że też nie pomyślał o tym, aby je choć trochę zabezpieczyć. Stare już były, wymagały naprawy...nie przyszło mu to wcześniej do głowy. Teraz natomiast, czy naprawa drzwi miała jakikolwiek sens? Powinien sprzedać to mieszkanie.
Porozglądał się. Pani Ewa włożyła tu trochę swojej pracy, by wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Tylko z łóżek już tak naprawdę nic nie zostało. Same sprężyny. Zajrzał do kuchni. Łóżko polowe stało na swoim miejscu i wyglądało w miarę normalnie. No, chociaż będę miał się gdzie zdrzemnąć. - pomyślał i wyszedł. Już nadszedł czas wyjazdu do szpitala.
Widok Marioli w pierwszym momencie przeraził go. Nie była podobna do siebie. Już nie miała wielkiego opatrunku na głowie. Gaza zakrywała miejsce po ranach operacyjnych. Jej twarz była wychudła. Ręce opuchnięte i jakby nie jej. Podszedł do łóżka, przywitał się. Pogłaskał ją po czole, po policzkach. Przez chwilę wydawało mu się, że próbowała otworzyć oczy. Ale to był tylko ułamek sekundy. Rozejrzał się za krzesłem, przysunął je do łóżka i usiadł tuż obok.
-Mariolko. Kochanie. Jestem przy tobie. Przynoszę ci buziak od Lenki. Ona nie mogła tu ze mną przyjechać. Musisz być dzielna, musisz się trzymać. Dla niej. Ona cię potrzebuje.....ja też cię potrzebuję....Nie zostawiaj nas. Proszę.
Wsłuchując się w odgłosy pracujących szpitalnych maszyn płakał jak dziecko. Tak wiele rzeczy miał sobie do zarzucenia. Przemawiał do niej, prosił, błagał. Nie chciał zostać sam. Ona była jedyną namiastką rodziny, jaką posiadał. Ona była dla niego całą przeszłością i przyszłością. I nawet jeśli kiedyś zboczyła, już dawno jej wybaczył. Teraz tylko chciał by znów była zdrowa, by znów się z nim sprzeczała i śmiała tak jak kiedyś.
O wpół do pierwszej pielęgniarka wyprosiła go z sali. Zaczynały się obchody, podawano pacjentom lekarstwa, karmiono ich. Przy tych zabiegach odwiedzający nie mogli uczestniczyć. Załamany poszedł do szpitalnego baru i poprosił o filiżankę kawy. To, co mówili lekarze na temat stanu jego siostry przerażało go. Czuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Miał problem z kojarzeniem, czuł się oderwany od rzeczywistości. Nagle usłyszał, jak ktoś woła go po imieniu. Odwrócił się. Za nim stała Alina.
-A. To ty. Witaj - rzekł bezbarwnym głosem.
-Piotrze! Ty znów w Poznaniu? Nie spodziewałabym się. A co ty tu robisz? I to jeszcze w szpitalu - zasypała go lawiną pytań.
-Siostrę tu mam. Na OIOM-ie.
-Mariolę? A cóż jej się stało? Wypiła za dużo ? - zażartowała Alina.
-Wypraszam sobie takie żarty, Alino. Została pobita, zgwałcona i pocięta nożem. Chcesz więcej szczegółów?
-Ojej. Przepraszam Piotrze. Nie wiedziałam.....
-Właśnie po to chciałem się z tobą spotkać trzy tygodnie temu. Żeby ci o niej powiedzieć i poprosić cię o opiekę nad nią.
-Boże, gdybym tylko wiedziała.... Nie przypuszczałam - odparła.
-Nie, nie przypuszczałaś i dlatego sobie ze mnie zażartowałaś. Kiedyś mogliśmy na siebie chociaż liczyć. Pamiętasz? Zawsze byliśmy dla siebie pomocni i trzymaliśmy się razem. Teraz coś ci odwaliło i masz mnie głęboko w nosie. Nie dość, że nie pomożesz, to jeszcze życie mi utrudniasz. Po jasną cholerę zawracasz głowę Marii? Przecież mówiłem ci, że między mną a nią nie ma nic. Dokładnie tak jak między tobą a mną.
- O nie Piotrze. Tak nie możesz mówić. Przecież jesteśmy przyjaciółmi na śmierć i życie.
-Tak. Jesteśmy. I dlatego odmówiłaś mi pomocy.
-To nie tak! Nie wiedziałam, w jakiej sprawie dzwonisz! Myślałam, że chcesz mnie przeprosić za tamten wieczór.... Gdybym tylko wiedziała, nie zachowałabym się w ten sposób. Przecież wiesz, jak nie znoszę przyjmować przeprosin.
-Nawet nie przyszło mi do głowy, by cię przepraszać. Nic złego ci nie zrobiłem. A teraz wybacz, ale muszę napić się kawy.
-O nie nie, kochany. Musisz pozwolić mi naprawić wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłam.
-Nie ma takiej potrzeby - krygował się Piotr.
-A właśnie, że jest. Idziesz ze mną.
Znał ją na tyle dobrze, że dał sobie spokój z szarpaniem się i uciekaniem. I tak nie pozwoliłaby mu na to.
-Gdzie masz samochód? Co jeszcze musisz załatwić? - zapytała, gdy znaleźli się na zewnątrz.
- Samochód jest gdzieś tam - wskazał ręką na otaczający ich parking. - Muszę podjechać na policję by zapytać, czy dowiedzieli się czegoś nowego.
-Ok. To ty jedź pierwszy, ja pojadę zaraz za tobą.
Oczywiście Alina nie pozwoliła na to, by odległość między ich samochodami wzrosła powyżej pięciu metrów. Pod posterunkiem policji zaparkowała posłusznie tuż obok niego. Przez okno rzuciła tylko, że poczeka. Nie był zadowolony z jej towarzystwa.
Niestety śledczy nie miał mu nic nowego do powiedzenia, a nawet jeśli coś odkryli i byli na tropie przestępcy to na ten moment nie mogli ujawnić żadnych szczegółów. Prosił go, aby wykazał się jeszcze chwilą cierpliwości, a oni na pewno znajdą winnego.
Zrezygnowany wrócił do samochodu. Alina wystawiła twarz na majowe słońce. Chyba chce opalić piegi - pomyślał złośliwie i zbliżył się do niej.
- Żadnych nowych wieści. Muszę już wracać do domu.
-O nie, Piotrze. Jeszcze musisz pozwolić mi się zrehabilitować. Jedziemy do mnie. Obok jest świetna knajpka, stawiam ci obiad.
-Ależ Alinko..
-Nie protestuj. Wsiadaj do samochodu i jedź. Ja będę tuż za tobą. Pamiętasz, gdzie mieszkam?
-Tak, pamiętam - odrzekł zrezygnowany.
-No to jedziemy.
Nie widząc innego wyjścia, postąpił tak jak chciała. Po chwili doszedł do wniosku, że może to i lepiej. Nie miał głowy do myślenia. Dziś wyjątkowo chciał, aby to inni myśleli za niego.
Obiad z Aliną wcale nie był taki straszny, jak początkowo się tego obawiał. Gdzieś tam pod tą maską z fluidu i tonach lakieru kryła się stara dobra przyjaciółka Alina, z którą niejednokrotnie wdał się w kłopoty, która otaczała go opieką, bo jako dziecko był chorowity i wątły, a ona, choć niewiele wyższa i raczej tak samo chuda wyszczekaną buzię miała i wiedziała, jak z niej korzystać. Spędzili dwie miłe godziny na wspominaniu dzieciństwa, wszystkich możliwych zabaw, jakie wtedy znali i wszystkich znajomych, którzy teraz rozjechali się po całym świecie. Przy trzeciej lampce wina, poczuł, że już ma dość. Miał za sobą nieprzespaną noc, długą i męczącą podróż samochodem. Dochodziła dopiero osiemnasta, ale doszedł do wniosku, że na niego już czas. Chciał wezwać taksówkę, aby odwiozła go do domu.
- No co ty, Piotrek. Pójdziesz do mnie. Miejsca jest dość. Prześpisz się - powstrzymywała go Alina.
- No co ty, Piotrek. Pójdziesz do mnie. Miejsca jest dość. Prześpisz się - powstrzymywała go Alina.
Nie chciał. Na początku trochę obawiał się tej nowej Aliny, która zagięła na niego parol i nie bardzo wiedział, co od niego chce. Ale po chwili doszedł do wniosku, że jest mu wszystko jedno. Pozwolił zaprowadzić się jej do domu.
Gdy znaleźli się w środku, poczęstowała go jakimś drinkiem. Nie wiedział co to było, ale smakowało. Zostawiła go na parę chwil, gdyż jak to określiła, musiała zmienić toaletę. Nie przejmował się nią. Zdjął buty, rozpiął koszulę i ułożył się na sofie, gotowy zasnąć w każdym momencie.
Po chwili wróciła z drinkiem już kolejnym dla niego. Sama też trzymała w ręku szklaneczkę. Dopiero po chwili zauważył, że jest prawie naga. Wciągnęła na siebie podomkę, która więcej pokazywała niż zakrywała i paradowała w tym stroju tuż przed jego nosem. Nie robiło to na nim niestety wrażenia. Myślami był gdzie indziej. Przy siostrze, przy Lence i przy Marii. To były kobiety, które miały teraz dla niego jakieś znaczenie. Zasnął. Przez chwilę jeszcze zdążył pomyśleć, że chyba Alina coś dosypała do drinka.
***
Lanka z taką czułością wtulała się we mnie całą noc, że nie miałam śmiałości ją budzić. To było takie nowe, miłe uczucie. Czuć przy sobie ciepło maleńkiego ciała, być otuloną jej rączkami. Ona z taką ufnością podchodziła do mnie. Wiedziała, że jestem jej bratnią duszą i na pewno jej nie skrzywdzę. Wczoraj wieczorem nawet nie bardzo miała ochotę pożegnać się z Piotrem. Gdy tylko przekroczyła próg domu pobiegła przywitać się z moją mamą, wycałować ja i poprosić o kawałeczek ciasta na kolację, bo ona strasznie głodna jest a wujek dopiero ma zamiar uczyć się piec placki i inne ciasteczka. Oczywiście mama znalazła nie tylko jeden kawałek, ale kilka i wspólnie rozpoczęły wieczorną ucztę. Piotr jeszcze kilkakrotnie przepraszał mnie za to, że komplikuje mi weekend, aż w końcu musiałam go poprosić, żeby przestał , bo nie miałam już sił go słuchać.
Teraz powoli, by jej nie obudzić, starałam się wygramolić z łóżka. Gdy w końcu mi się to udało i zeszłam na dół, by przygotować śniadanie, poczułam,że coś ze mną jest nie w porządku. Kręciło mi się w głowie, zbierało na wymioty. Zjadłam śniadanie, poszłam na górę, by sprawdzić jak się ma Lenka. Nadal spała wtulona w starego misia z oberwanym uchem. Ktoś powinien mu to ucho przyszyć - pomyślałam i pobiegłam do łazienki, bo czułam,że już dłużej nie dam rady. Przytulając się do muszli zaczęłam podejrzewać to najgorsze. Nie uważałam. Kochałam się z dwoma mężczyznami. Brałam tabletki, ale przecież wiadomo,że one nie są w pełni bezpieczne. Po wszystkim umyłam zęby, przetarłam twarz. Patrząc się w lustro pomyślałam - no to masz , babo, placek. Lekko przeraziłam się tą myślą. Nie byłam gotowa do macierzyństwa, nie wiedziałam, kto może być ojcem!
Lenka właśnie się przebudziła, zaczęła wołać Piotra. Zostawiając własne problemy na potem pobiegłam do niej. Przytuliłam. Po chwili przypomniała sobie, gdzie jest i uśmiech rozpromienił jej twarz.
- To teraz idziemy poznać Mateusza i jego mamę? - zapytała.
-Nie, kochanie. Najpierw idziemy zjeść śniadanko.
Znów czułam, że zbiera mi się na wymioty. Cholera jasna!
Po Monikę stawiłyśmy się punktualnie. Trochę zdziwiła się, jak zobaczyła,że jestem z dzieciakiem, ale po cichu wszystko jej wytłumaczyłam. Wyglądała całkiem inaczej w jeansach i sportowej bluzie, z rozpuszczonymi, prostymi włosami. Aż korciło mnie by ją zapytać, ile ma lat. Mateusz okazał się bardzo cichym i spokojnym chłopcem, Lenka rozkazywała mu na prawo i lewo. Poszłyśmy do zoo, gdzie dzieciaki miały dużo zabawy i uciechy. Przedrzeźniały wszystkie zwierzęta po kolei. Gdyby nie fakt, że nie czułam się najlepiej, pewnie też bawiłabym się razem z nimi. Monika dość szybko zorientowała się, że coś ze mną jest nie tak.
- Chyba jakąś jelitówkę złapałam. - tłumaczyłam się niewyraźnie - wzięłam jakieś lekarstwa, na razie może być. Nie wiem tylko, jak długo wytrzymam...
-Mogłyśmy przecież przełożyć to wyjście - powiedziała.
-O nie, naprawdę nie ma takiej potrzeby. Zobacz, jak oni razem świetnie się bawią.
Wcale nie kłamałam. Lenka z Mateuszkiem bardzo szybko znaleźli wspólny język. Do niczego nie byłyśmy im potrzebne. W czasie, gdy dzieciaki okupywały plac zabaw, zapytałam Monikę o tatę Mateusza. W pierwszej chwili zdziwiła się, że tak bezpośrednio pytam.
-No tak. Przecież to cała ty! - powiedziała po chwili z uśmiechem na ustach. - Jak zawsze z mostu, bez owijania.
- Och. Żebym to zawsze tak umiała - westchnęłam pomiędzy jednym a drugim zawrotem głowy.
-A nie umiesz?
- Z facetami tak łatwo sobie nie radzę - odparłam lekko się rumieniąc.
- Ty? Żartujesz sobie ze mnie.
-O nie. Nie śmiałabym - odparłam i wybuchnęłam śmiechem - Wcale sobie z nimi nie radzę. Wodzą mnie za nos...
- Haha. Dokładnie tak jak i mnie - odparła również się śmiejąc. - Świetnie. W pracy jak ośmiornice, prywatnie jak myszki.
- No, nie wiem czy wiesz, ale tak właśnie na mnie wołają.... - i znów salwa śmiechu.
To było bardzo miłe popołudnie. Nie tylko dla dzieciaków, dla nas także. Dużo o sobie opowiadałyśmy. Piotra i Pawła zostawiłam sobie jednak na inną okazję.Dowiedziałam się natomiast tego,że ojcem Mateuszka jest kolega z pracy. Taki kolega, o którym Mariola chce na zawsze zapomnieć i nie chce go znać. Chyba nie mieli między sobą najlepszych relacji.
Wieczorem, obie zmęczone ale i szczęśliwe znów wtuliłyśmy się w siebie by zasnąć z poczuciem bliskości drugiego człowieka. Nie jestem pewna, która z nas bardziej tego potrzebowała. Ja czy Lenka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz