W sobotę już o dziesiątej byłam u Piotra. Przywitał mnie wielkim buziakiem, wykorzystał fakt, że Lenka siedziała w łazience i popieścił tam, gdzie mu się udało.
-Łapy precz!- zażartowałam.
-O nie, moja maleńka. Teraz mogę robić z tobą co chcę.... - groził mrucząc przyjemnie.
-Ojej, a ci znowu się całują... - skwitowała Lenka wychodząc z łazienki - Dobrze, że już jesteś, Marysiu. Bałam się, że możesz zaspać albo stać w korku.
- Kochanie, mamy jeszcze bardzo dużo czasu. Już wiesz, w co chcesz się ubrać na urodziny do Mateusza?
- No właśnie nie i dlatego potrzebujemy dużo czasu. Ja będę się przebierać a wy powiecie mi, w czym wyglądam najlepiej, dobrze? Na zdanie samego wujka nie mogę liczyć, bo to facet jest przecież, a oni wcale się nie znają na modzie.
-A dla kogo chce się wystroić moja królewna? - zapytał Piotr.
-No jak to dla kogo. Dla siebie.- Odparła jakby zrażona posądzeniem, że może z jakiegoś innego powodu.
-No chodźcie, chodźcie.
-A zjadłaś już śniadanko? - zapytałam.
-Tak, tak. Nie traćmy czasu.
Wzięła nas za ręce i zaciągnęła do swojego pokoju. Choć zapewnialiśmy ją, że w każdym z ubrań, które przymierzyła, wygląda wspaniale, znów nie była usatysfakcjonowana.
- Ja nie mam w czym iść na urodziny. Nie pójdę!
-Ależ jak to nie masz? A ta niebieska spódniczka i bluzeczka z falbankami? To naprawdę super zestaw. - przekonywał Piotr.
- No, niby tak, ale przecież na urodziny powinno chodzić się elegancko ubranym i najlepiej w sukience. Jak były urodziny Klaudii, tej z przedszkola, to dziewczynki potem opowiadały że miały takie piękne różowe, albo żółte sukieneczki do kolan, takie, że jak tańczyły , to im się tak ładnie kręciły.Tylko Klaudia była w spodniach, bo ona w ogóle nie znosi sukienek. A jak u Mateusza będziemy tańczyć, to żadna z moich sukienek nie będzie się kręcić. A ja chciałabym, żeby się kręciła.
Była taka smutna.
- Ubieraj się. Jedziemy. Ty Marysiu też. - rzucił Piotr przez ramię wychodząc z pokoju. - Szybko, dziewczyny. Nie mamy całego dnia.
-Gdzie jedziemy?
- No jak to gdzie. Po piękną zakręconą sukienkę dla mojej siostrzenicy.
Oczy Lenki zaświeciły z radości.
W sklepie poleciało jak z płatka. Pierwsza dojrzana przez Lenkę sukieneczka została zaakceptowana i kupiona. Ponieważ była czerwona z białymi dodatkami, dokupiliśmy śliczne pantofelki, kokardki i cienkie rajstopki. Takie jak dla kobietki - stwierdził Piotr. Po powrocie do domu czasu starczyło nam już tylko na przebranie. Lenka w swoich nowych ubrankach wyglądała cudnie. Jak mała księżniczka. Ucieszyła się z komplementów, jakimi zarzucił ją Piotr.
- No to co, dziewczyny? Jedziemy?
- Tak, jedziemy! -krzyknęła podekscytowana Lenka.
-Nie zapomnij o prezencie! - przypomniałam jej.
-O, no własnie! - musiała wrócić się po niego do swojego pokoju.
Piotr podwiózł nas pod blok, w którym mieszkała Monika. Nie chciał iść z nami, więc wrócił się do domu.
Monika mieszkała raczej skromnie z synkiem i mamą. Ich dwupokojowe mieszkanie znajdowało się na siódmym piętrze wieżowca. Oprócz Lenki były jeszcze trzy dziewczynki i czterech chłopców. Większy pokój był przeznaczony dla nich, my uciekłyśmy do mniejszego. Z rodziców zaproszona byłam tylko ja. Inne dzieciaki mieszkały w pobliżu, więc matki miały przyjść je odebrać około dziewiętnastej. Babcia czuwała nad całą imprezą.
Na początku Lenka była lekko onieśmielona i nie bardzo wiedziała, jak dołączyć do grupy dzieciaków, które znają się i bawią wspólnie od dawna. Stała lekko z boku, zaciekawiona i wystraszona. Na szczęście dziewczynki zainteresowały się nią i wciągnęły do zabawy. Zachwycały się jej piękną czerwoną sukieneczką, chociaż same miały bardzo podobne. Zawiązałam jej na kucykach wielkie czerwone kokardy i każda z nich chciała mieć takie same. Teraz praktyczniejsze są kolorowe gumki z gadżetami, ale moja mama, która próbowała codziennie poskromić moje włosy i zawiązywała mi je niestrudzenie dzień w dzień, sprawiła, że pokochałam je i uważałam za bardzo eleganckie. Lenka od dziś pewnie też będzie tak uważać.
Popijając kawę i kosztując pysznego ciasta wdałam się z Moniką w rozmowę.
- Twój synek ma wiele przyjaciół - powiedziałam.
-Tak. Mateusz jest bardzo lubiany. Mamy tutaj takie zamknięte środowisko. Dzieciaki znają się z przedszkola, ich rodzice radzą sobie czasami lepiej, czasami gorzej. Wiesz, jak to jest w dzisiejszych czasach. Często pomagamy sobie wzajemnie, nie mogę narzekać.
- Długo jesteś sama? - wyrwało mi się.
- Długo? Sama? Cały czas jestem sama. Nie wyszłam za mąż za ojca Mateusza. To... to nie był odpowiedni facet.
- Przeprasza, nie powinnam pytać - zmieszałam się. Nie do końca wiedziałam, jak powinnam traktować Monikę. Byłam jej bardzo wdzięczna za to, że kiedyś wstawiła się za mną. Lubiłam ją, ale nie do końca rozumiałam. Była tak bardzo zamknięta w sobie.
-Nie nie. Bardzo dobrze, że pytasz, Marysiu. W końcu to żadna tajemnica. Ojcem Mateusza jest facet, którego ty też znasz. Łajdak i tyle. Wykorzystał i zostawił. Młoda byłam , naiwna. Dałam się.
- Znam? Ktoś od nas z pracy? - nie miałyśmy innych wspólnych znajomych.
- Mhm. Paweł.
-Paweł? Aż tak długo się znacie?
-Tak. Ponieważ miał kłopoty w znalezieniu pracy, a przez to ciągle opóźniał wpłatę alimentów, trochę mu pomogłam. W pracy nikt nie wie, że mamy wspólną przeszłość. Na początku było mi bardzo ciężko. A z drugiej strony, miałam okazję poznać go trochę lepiej i wtedy przekonałam się o słuszności swojej decyzji. Miałam nawet taki moment w swoim życiu, że chciałam przestrzec cię przed nim, ale sama sobie dałaś radę.
- No a dlaczego nie ma go tu dzisiaj? Przecież są urodziny jego syna.
- Heh. Nie jestem pewna czy on w ogóle wie, kiedy mały się urodził. Widział go raptem może ze cztery razy w życiu....
-Ojej..To przykre.
-Nie. Teraz już nie.
Widziałam, że choć Monika miała ochotę się wygadać, ta rozmowa sprawiała jej trudność. A jednak ją drążyła:
- Przyzwyczaiłam się, przywykłam. W momencie, gdy moja mama zachorowała, to był jakieś cztery lata temu, skupiłam się głównie na niej i na małym. Było ciężko. Czasami nawet bardzo. Miała raka piersi. Usunęli jej. Nie dawała sobie rady, nie czuła się kobietą.....Po śmierci ojca bardzo cierpiała. Ale teraz jest już ok. Wygania mnie z domu, chce , żebym sobie zaczęła w końcu życie układać. Ciągle przypomina mi o tym, że Mateusz potrzebuje ojca. Ale ja chyba już nie chcę. Nauczyłam się żyć sama ze sobą i jest mi tak dobrze.
- To chyba nie jest najlepszy sposób na życie, wiesz? Też go kiedyś wypróbowywałam, całkiem niedawno zresztą.... chyba już chcę czegoś innego... Może i na ciebie przyjdzie pora.
Zaśmiałyśmy się.
Spojrzałam na swoją dłoń i na pierścionek, który od kilku dni tkwił na moim palcu. Takie małe cacko, świecidełko, a dawało mi poczucie pewności i bezpieczeństwa.
-Zaręczynowy ? - zapytała Monika.
-Tak. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do niego.
- Przyjmuj moje gratulacje. Piotr to bardzo porządny facet. Nie zwracaj uwagi na to, co mówią nasze pseudo koleżanki. Izka już powoli godzi się ze swoją porażką. Zresztą, zauważyłam, że ostatnio dużo czasu spędza z Pawłem. Uważam, że kto jak kto, ale oni są siebie warci.
Pokiwałam głową. Podzielałam jej zdanie.
Dzieciaki bawiły się w ciuciubabkę. Gdy Mateusz zdmuchnął świeczki na swoim torcie urodzinowym, zaczęła się zabawa polegająca na otwieraniu prezentów. Wszystkie od razu musiały zostać wypróbowane. Monika poczęstowała mnie lampką wina. Było bardzo przyjemnie. Gromadka rozbawionych dzieciaków i trzy kobiety. Miło było tak móc odsapnąć, odpocząć chwilkę. Popatrzeć na wesołe, rozbawione twarze. Monika też była szczęśliwa. A w takiej chwili jak ta można było z czystym sumieniem nazwać ją piękną. Gdyby tylko otworzyła się trochę na ludzi!
-Mam pomysł! - zawołałam nagle, zadziwiona swoją impulsywnością.
-Jaki? - zapytała Monika
-Idziemy do kina.
-Do kina? Kiedy?
-Jak to kiedy. Dzisiaj.
-Nie, nie mogę. Urodziny Mateuszka... Nie , nie
-Ależ tak! - wtrąciła się do rozmowy mama Moniki.
-Pani Marysia ma rację. Idziecie do kina. A ty, córeczko, w szczególności. Nie możesz tylko w domu siedzieć i nami się zajmować. Damy sobie radę z Mateuszkiem. Prawda, smyku?
-Tak, mamuś. Możesz iść. Ja zostanę z babcią. - odpowiedział chłopiec przysłuchujący się rozmowie w trakcie zabawy.
- Nie. Nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem.
-Ojej. Monika. Nie możesz mi odmówić. Dzwonię do Piotra. Musisz się trochę rozerwać. - Nim coś odpowiedziała, już rozmawiałam z Piotrem. Ucieszył się z mojego pomysłu. Potem telefon do mamy, czy może zaopiekować się Lenką i wszystko zostało ustalone. Monika już nie mogła się wycofać.
-Nie nie. Bardzo dobrze, że pytasz, Marysiu. W końcu to żadna tajemnica. Ojcem Mateusza jest facet, którego ty też znasz. Łajdak i tyle. Wykorzystał i zostawił. Młoda byłam , naiwna. Dałam się.
- Znam? Ktoś od nas z pracy? - nie miałyśmy innych wspólnych znajomych.
- Mhm. Paweł.
-Paweł? Aż tak długo się znacie?
-Tak. Ponieważ miał kłopoty w znalezieniu pracy, a przez to ciągle opóźniał wpłatę alimentów, trochę mu pomogłam. W pracy nikt nie wie, że mamy wspólną przeszłość. Na początku było mi bardzo ciężko. A z drugiej strony, miałam okazję poznać go trochę lepiej i wtedy przekonałam się o słuszności swojej decyzji. Miałam nawet taki moment w swoim życiu, że chciałam przestrzec cię przed nim, ale sama sobie dałaś radę.
- No a dlaczego nie ma go tu dzisiaj? Przecież są urodziny jego syna.
- Heh. Nie jestem pewna czy on w ogóle wie, kiedy mały się urodził. Widział go raptem może ze cztery razy w życiu....
-Ojej..To przykre.
-Nie. Teraz już nie.
Widziałam, że choć Monika miała ochotę się wygadać, ta rozmowa sprawiała jej trudność. A jednak ją drążyła:
- Przyzwyczaiłam się, przywykłam. W momencie, gdy moja mama zachorowała, to był jakieś cztery lata temu, skupiłam się głównie na niej i na małym. Było ciężko. Czasami nawet bardzo. Miała raka piersi. Usunęli jej. Nie dawała sobie rady, nie czuła się kobietą.....Po śmierci ojca bardzo cierpiała. Ale teraz jest już ok. Wygania mnie z domu, chce , żebym sobie zaczęła w końcu życie układać. Ciągle przypomina mi o tym, że Mateusz potrzebuje ojca. Ale ja chyba już nie chcę. Nauczyłam się żyć sama ze sobą i jest mi tak dobrze.
- To chyba nie jest najlepszy sposób na życie, wiesz? Też go kiedyś wypróbowywałam, całkiem niedawno zresztą.... chyba już chcę czegoś innego... Może i na ciebie przyjdzie pora.
Zaśmiałyśmy się.
Spojrzałam na swoją dłoń i na pierścionek, który od kilku dni tkwił na moim palcu. Takie małe cacko, świecidełko, a dawało mi poczucie pewności i bezpieczeństwa.
-Zaręczynowy ? - zapytała Monika.
-Tak. Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do niego.
- Przyjmuj moje gratulacje. Piotr to bardzo porządny facet. Nie zwracaj uwagi na to, co mówią nasze pseudo koleżanki. Izka już powoli godzi się ze swoją porażką. Zresztą, zauważyłam, że ostatnio dużo czasu spędza z Pawłem. Uważam, że kto jak kto, ale oni są siebie warci.
Pokiwałam głową. Podzielałam jej zdanie.
Dzieciaki bawiły się w ciuciubabkę. Gdy Mateusz zdmuchnął świeczki na swoim torcie urodzinowym, zaczęła się zabawa polegająca na otwieraniu prezentów. Wszystkie od razu musiały zostać wypróbowane. Monika poczęstowała mnie lampką wina. Było bardzo przyjemnie. Gromadka rozbawionych dzieciaków i trzy kobiety. Miło było tak móc odsapnąć, odpocząć chwilkę. Popatrzeć na wesołe, rozbawione twarze. Monika też była szczęśliwa. A w takiej chwili jak ta można było z czystym sumieniem nazwać ją piękną. Gdyby tylko otworzyła się trochę na ludzi!
-Mam pomysł! - zawołałam nagle, zadziwiona swoją impulsywnością.
-Jaki? - zapytała Monika
-Idziemy do kina.
-Do kina? Kiedy?
-Jak to kiedy. Dzisiaj.
-Nie, nie mogę. Urodziny Mateuszka... Nie , nie
-Ależ tak! - wtrąciła się do rozmowy mama Moniki.
-Pani Marysia ma rację. Idziecie do kina. A ty, córeczko, w szczególności. Nie możesz tylko w domu siedzieć i nami się zajmować. Damy sobie radę z Mateuszkiem. Prawda, smyku?
-Tak, mamuś. Możesz iść. Ja zostanę z babcią. - odpowiedział chłopiec przysłuchujący się rozmowie w trakcie zabawy.
- Nie. Nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem.
-Ojej. Monika. Nie możesz mi odmówić. Dzwonię do Piotra. Musisz się trochę rozerwać. - Nim coś odpowiedziała, już rozmawiałam z Piotrem. Ucieszył się z mojego pomysłu. Potem telefon do mamy, czy może zaopiekować się Lenką i wszystko zostało ustalone. Monika już nie mogła się wycofać.
***
Piotr przez chwilę zastanawiał się, czy nie popełnił jakiegoś błędu oświadczając się Marysi. Znaleźć wolnego kolegę w przeciągu pół godziny w sobotni wieczór? Czy ona czasem z krzesła nie spadła? Powiedział, że się postara i teraz czy chciał, czy też nie, obdzwaniał wszystkich znajomych z Warszawy. Nie było ich znowu tak wielu. Tych z pracy postanowił zostawić w spokoju. Grzesiek nie, Marian też już miał zaplanowany wieczór, Tadeusz, kolega z siłowni miał inne plany.... Co powinien zrobić, aby sprostać wymaganiom swojej kobiety? Oj, będzie musiała mu słono za to intensywne myślenie zapłacić. Rafał, Sylwek zajęci. Gdzie jeszcze może zadzwonić? Przeglądał numery w swoim telefonie, jednak już wszystkie opcje sprawdził. Przecież żonatych nie będzie zabierał na podwójną randkę. Nagle wśród absolutnej ciszy usłyszał bicie zegara u sąsiada. Zazwyczaj nie zwracał na to uwagi, teraz przypomniał sobie, że sąsiad jest wdowcem i choć rzadko zdarzało im się razem rozmawiać, wiedział, że jest raczej samotnym człowiekiem. Owdowiał młodo. Wydawało mu się, że może być nawet młodszy od niego.
- Co mi szkodzi spróbować - powiedział sam do siebie i wyszedł na klatkę, aby zastukać do jego drzwi. Miał tylko godzinę na rozwiązanie problemu.
- Witaj. Szymon.
- Witam, sąsiedzie. Co cię do mnie sprowadza? Proszę, wejdź.
- Hmm. Mam bardzo nietypową prośbę. Mam nadzieję, że mi nie odmówisz. Bo widzisz, moja narzeczona jest właśnie na urodzinach synka swojej przyjaciółki i wymyśliła sobie wycieczkę do kina. Wszystko niby ok. Do kina mam ochotę iść, ale mam mały problem. Marysia, moja narzeczona, chce, żebym w przeciągu godziny znalazł kolegę, stanu wolnego oczywiście, który miałby ochotę iść z nami. I teraz wszystko zależy od ciebie. Zaryzykujesz i pójdziesz z nami? Monika to bardzo miła kobieta.
Szymon przyglądał mu się przez chwilę. Widać było, że głęboko zastanawia się nad propozycją sąsiada.
- A wiesz, że już nie pamiętam, kiedy byłem w kinie? Co grają?
- Stary, nie wiem. Nawet nie miałem czasu spojrzeć w repertuar. A na co miałbyś ochotę?
- Bo ja wiem? Dobra komedia albo sensacja.
- To znaczy, że idziesz? - ucieszył się Piotr.
- No, niech będzie. Sąsiadowi się nie odmawia.
- Super!Nie pożałujesz,stary. Podwieziemy tylko moją siostrzenicę do przyszłej teściowej i ruszamy! Zbiórka za pół godziny.
- Ok. To do zobaczenia.
Piotr jak na skrzydłach wrócił do mieszkania. Zdziwiony, ale i uradowany oddzwonił do Marii i zaczął się szykować do wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz