niedziela, 18 marca 2012

XXXVI.

Widziałam ulgę na jego twarzy, gdy znaleźliśmy się w izolatce Marioli. Wyglądała fatalnie. Nie miałam okazji jej poznać, ale kiedyś musiała być piękną kobietą. Teraz jej twarz była wychudzona, w jej szyi umieszczona była rurka trecheotomijna. Usta miała szeroko otwarte, oczy przymknięte. Spojrzałam na monitor umieszczony nad jej głową. Nie znałam się na tych wszystkich dziwnych wykresach, udało mi się jedynie odczytać bardzo niskie ciśnienie i wysoką temperaturę. Poszukałam dłoni Piotra. On też z niepokojem spoglądał na monitor. 
- Mariolko, dlaczego nie walczysz? - szepnął.- Lenka czeka na ciebie. Nie zostawiaj nas. Proszę.... - po jego policzkach spływały łzy. Podszedł do niej, nachylił się nad nią. Była taka gorąca. Pocałował w czoło, palcem pieścił jej wychudły policzek. Nawet nie drgnęła. Wzięłam dłoń Marioli w swoje ręce. Była nabrzmiała, opuchnięta, ciężka i bezwładna. Delikatnie ją głaskałam. Po jej czole spływał pot. Musiała bardzo się męczyć. Nagle zaczęła kasłać. Przez otwór w rurce tracheotomijnej zaczęła wydobywać się flegma. Wyglądało to przerażająco. Nie mogła odkaszlnąć, wszystko gotowało się w jej krtani. Byliśmy oboje przerażeni. Coś zaczęło pikać. Wpadła pielęgniarka i wyprosiła nas za drzwi. Przez szybę widzieliśmy jak podłącza jakieś urządzenie i odsysa. Po chwili wszystko wróciło do normy. Mogliśmy z powrotem do niej wejść.
-Mariolko, jeśli masz się tak męczyć, to może lepiej odejdź - przemawiał Piotr do swej chorej siostry, tuląc swoją twarz do jej napuchniętej dłoni. - Jeśli wierzysz, że dam radę odpowiednio wychować twoją córeczką, nie męcz się dłużej. Mam nadzieję, że wierzysz we mnie i że dam sobie radę. Nie mogę ze spokojem patrzeć na twoje cierpienie. Nie jestem już sam. Marysia jest ze mną, też kocha twoją małą, na pewno mi pomoże - mówił, a po jego policzkach spływały łzy. Też płakałam, stojąc z boku i słuchając jego słów. Nie byliśmy lekarzami, ale widzieliśmy, że Mariola nie ma szans. Znów zaczęła kasłać. Nie było to dla niej łatwe. Będąc w śpiączce nie potrafiła odpowiednio odkaszlnąć. Po chwili się uspokoiła. Widząc rozpacz na twarzy Piotra i jego wzrok utkwiony w zamkniętych oczach siostry postanowiłam zostawić ich samych. A jeśli jest coś, o czym chce jej powiedzieć bez świadków? Wyszłam na korytarz. Nie byłam pewna, czy on to zauważył. Przez szybę obserwowałam emocje na jego twarzy. Ciągle coś do niej mówił i ocierał dłonią łzy ze swojej twarzy. To był bardzo przykry widok. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ja też płaczę. 
- Witam panią - odezwał się do mnie nagle czyjś męski głos. Odwróciłam głowę i ujrzałam starszego pana przypominającego dziadka z bajek w białym fartuchu.
-Witam doktorze.
-Pani z rodziny ? - zapytał głową wskazując na pacjentkę.
-Jeszcze nie. Brat Marioli jest moim ...chłopcem.. - dziwnie to zabrzmiało. Nie byliśmy już przecież nastolatkami. 
-Niestety, nie mam dla pani chłopaka optymistycznych wieści. Wejdźmy może do środka. Dobrze? 
-Tak, jasne.
Piotr słysząc otwierające się drzwi odwrócił głowę w naszą stronę.Zdążył się już trochę uspokoić. 
-Witam, panie Piotrze.
-Dzień dobry, panu. 
-Niestety, panie Piotrze, jest tak, jak informowałem pana przez telefon. Pani Mariola ma ciężkie zapalenie płuc. Jest niewydolna oddechowo i krążeniowo. Nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej dla niej. Wyniki jej badań są fatalne.Tomograf mózgu wskazuje na liczne uszkodzenia i ciągle powstające krwiaki. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Jednak pańska siostra powoli odchodzi. Muszą się państwo z tym pogodzić.
Po twarzy Piotra widziałam, jak pytania ciskają mu się na usta. Jednak odpuścił sobie. Cóż jeszcze mógł usłyszeć? Przecież Mariola leżała w jednym z najlepszych szpitali w mieście. Jeśli nie ten człowiek w białym fartuchu mógł jej pomóc, to kto ? Bóg, zabierając ją do siebie? 

Milcząc opuściliśmy szpital. Miałam świadomość, że muszę poważnie porozmawiać z Piotrem. Był zbyt rozbity, by prowadzić. Usiadłam na siedzeniu kierowcy. Zapytałam, gdzie moglibyśmy coś zjeść.
- Wybacz Marysiu, ale ja nie przełknę nawet kęsa. 
- Ty może nie. Ale ja muszę coś zjeść - odparłam z wyrzutem. Już zapomniał, że powinien dbać też i o mnie? 
- Przepraszam, nie pomyślałem.  - spojrzał na mnie z prośbą o wybaczenie w oczach. - Może podjedziemy pod budynek policji. Tam obok jest całkiem miła knajpka. Ty zjesz, a ja porozmawiam ze śledczym. Może dowiedział się czegoś o napadzie na Mariolę. Już minęło tyle miesięcy. Powinien coś mieć.
- Ok. Kieruj. - odparłam tylko. 
Nie dziwiłam mu się, że był mało rozmowny i pogrążony we własnych myślach. Bardziej zastanawiałam się, jak mogę go z tego stanu wyciągnąć, jak mogę mu pomóc.
Po kilkunastu minutach byliśmy przed posterunkiem policji. Ja poszłam w jedną stronę, Piotr w drugą. Nie miałam najmniejszej ochoty na jedzenie, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mi że nie mogę sobie teraz pozwolić na słabość. Wystarczy, że Piotr nie myślał racjonalnie. Wchodząc do knajpki zderzyłam się w drzwiach z jakąś kobietą. Długie blond włosy uderzyły mnie w twarz, gdy próbowała się do mnie odwrócić.
- O przepra... - zaczęła - To ty? To naprawdę ty ? - zapytała zdziwiona.
-Alina? - odparłam zaskoczona. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie jej. Nie. Nie tak. W końcu ona mieszka w tym mieście. Bardziej liczyłam na to, że w tak dużym mieście nie będę miała problemu z niespotkaniem jej, a tu masz. To była ostatnia osoba, jaką miałam ochotę oglądać. 
-Co ty tu robisz? - zapytała z zaciekawieniem.
-Muszę ci się tłumaczyć? - zapytałam zimno pamiętając jej telefoniczne komentarze.
-Nie, nie. Jasne, że nie musisz. Tak tylko zapytałam.... Idziesz na kawę? Mogę się przysiąść? 
-Chyba nie mam ochoty z tobą rozmawiać - odparłam.
-No nie przesadzaj, wiem, przyjaźni między nami nie ma, ale po co zaraz ta wrogość - wzięła mnie pod ramię i zaciągnęła w głąb sali. - Przecież znamy się, przyjechałaś do mojego miasta, nie mogę cię zostawić od tak, samej samotniej. Nie uważasz? Mogę się założyć, że gdybym ja potrzebowała pomocy w Warszawie nie odmówiłabyś mi jej - ciągnęła. 
Zajęłyśmy jeden z wielu pustych stolików, po chwili przyszedł kelner z menu. Zaczęłam je przeglądać prawie w ogóle nie zwracając uwagi na wdzięczącą się Alinę.
- No, opowiadaj! - zaczęła.
-Ale o czym ? - zapytałam ze zdziwieniem.
-No, powiedz mi chociaż co cię ściągnęło do Poznania. I to jeszcze w sobotę.- zachowywała się jak stara dobra przyjaciółka. Nie dość że nie miałam ochoty na jedzenie, to teraz na dodatek odeszła mnie ochota od zmuszania się do jedzenia. 
-Alina. Nie wydaje mi się, aby moje osobiste sprawy mogły cię interesować. Jestem tu, bo to wolny kraj i każdy może poruszać się po nim tak, jak zechce. 
-Przyjechałaś z Piotrem ? Prawda? - drążyła.
-A co ci do tego ? 
-Nie pamiętasz? Ostrzegałam cię - teraz już nie była przyjaciółką. Jad wylewał się na jej piękną buźkę przy tych słowach. - Nie słuchasz. Oj, nie ładnie. Chcesz sprowadzić na siebie kłopoty? Czy tak ciężko jest ci zrozumieć tych kilka słów? Masz go zostawić w spokoju - sączyła przez zaciśnięte zęby - Nie waż się do niego zbliżać! Nigdy nie uda ci się go mnie zabrać! Zapamiętaj, mały móżdżku! Nigdy !
Patrzyłam ze zdziwieniem na jej twarz. Złość szpeciła ja okropnie. Ona jednak zdecydowanie nie była całkiem zdrowa. Miała obsesję na jego punkcie.
- Zaręczyliśmy się - odparłam delikatnie, z uśmiechem na twarzy. To nic, że może trochę rozmijałam się z prawdą tym wyznaniem. 
Najpierw spurpurowiała, potem zbladła trawiąc usłyszaną nowinę, aż w końcu wybuchła.
-Ty suko....ty zdziro....ty przeklęty babsztylu! - odruchowo cofnęłam się razem z krzesłem do tyłu. Jej pięknie wymalowane tipsy niebezpiecznie migały przed moją twarzą - zniszczę cię, szujo! Zobaczysz! A on i tak będzie mój! Zawsze będzie mój! Tak jak był ostatnio, gdy ty niańczyłaś jego siostrzenicę, a on baraszkował ze mną w łóżku! Nie oddam ci go! O nie! Na to, zdziro, nie masz co liczyć! - odpaliła na koniec i już jej nie było.
O co w tym wszystkim chodzi ? - zaczęłam się zastanawiać. Nie sądziłam, aby Piotr pałał jakimkolwiek uczuciem do niej. Przecież nie zawracałby mi głowy. Nie miał powodu by udawać, że jest mną na poważnie zainteresowany. Nie wiedziałam, jak się do tego ustosunkować, co o tym myśleć. Przyszedł kelner. Pewnie słyszał naszą rozmowę, ale udał, że nic nie wie. I chwała mu za to. W końcu w tym lokalu oprócz mnie i jego nie było teraz nikogo. 
- Poproszę kawę. I może szarlotkę - odparłam lekko rozkojarzona na jego pytanie. Powinnam zjeść jakiś obiad, ale nie miałam na niego ochoty. 
Dopijałam kawę, gdy pojawił się Piotr. Zanim usiadł, pocałował mnie w czoło.
-Już jestem, kochanie. Wybacz, że tak długo mi zeszło. Policja stoi w martwym punkcie. Jak to jest możliwe, że przez tyle miesięcy zdołali uzbierać tylko jakieś nic nie wnoszące dowody? Mają same poszlaki, żadnych konkretów. Moja siostra umiera, a oni mają to głęboko gdzieś. 
Przemilczałam spotkanie z Aliną. To nie była odpowiednia pora.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz